Opis

OPOWIADANIE ZAWIESZONE NA CZAS NIEOKREŚLONY!

Opowiadanie o tematyce homoseksualnej męsko- męskiej, zawierające sceny seksu i przemocy.




niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 5.


Rozdział 5.


Zimne dłonie przesuwały się po ciele, badając je uważnie. Początkowo dotyk był pełen ciekawości, a później zamienił się w agresywny. Ręce parzyły gdziekolwiek tylko dotknęły, pomimo tego, iż były lodowate. Po kilkuminutowej wędrówce, powędrowały na szyję i ścisnęły ją gwałtownie. Chłopak jęknął boleśnie, a jego dłonie skierowały się na tamto miejsce, aby móc uwolnic się z nieprzyjemnego uścisku. Jednak to nie pomogło. Był bezsilny. Został bardziej dociśnięty do zimnego, twardego podłoża i poczuł jak na jego brzuch spływa zimna woda. Wzdrygnął się gwałtownie. Zerknął w tamto miejsce, ale jedyne co widział, to ciemnośc. Lodowata ciecz szybko zaczęła wypełniac wanno - podobne miejsce.  
Umieram, pomyślał pełen żalu. Chciał stamtąd uciec, ale nie mógł. Nie mógł poruszyc ciałem, z wyjątkiem rąk, które były jakby bezsilne i na niewiele się zdawały. Można powiedziec, że na nic. Nawet nie mógł się drżec ze strachu. Nic nie mógł...
Przygryzł usta, aby powstrzymac płacz, jednak po jego policzku spłynęła jedna łza, która szybko zmieszała się z wodą, powoli zakrywającą twarz.
Chłopak czuł, że to już koniec, że to już ostatnie sekundy jego życia. Nie był gotowy na to, aby umrzec. A szczególnie w taki sposób. Najgorsza jednak była ta chwila, gdy czekał na śmierc. Nie wiedział, czego ma się spodziewac. W jego głowie była kompletna pustka owiana lękiem, przerażeniem. Otworzył oczy, które wcześniej zamknął i ujrzał swojego ojca. Wzrok miał smutny, ale przepełniony czułością.
- Tato – szepnął chłopak, chociaż sam nie wiedział, czy powiedział to na głos, czy w myślach. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zaczął się oddalac. - Tato! Pomóż! Nie chcę… Nie chcę umierac. – Ojciec chłopaka zniknął całkowicie. Na jego miejscu ukazała się matka. Jej twarz była przepełniona złością i smutkiem. Mówiła do niego, ale nic nie słyszał. Miał wrażenie, że ta nie tyle co mówi, a krzyczy. Wrzeszczała przeraźliwie, ale on nie mógł usłyszec...
- Mamo?  To ty?– spytał niepewnie. – Czemu tak na mnie patrzysz? Czemu krzyczysz? – Kobieta spojrzała na niego z jeszcze większą złością i docisnęła jego głowę do podłoża. – Mamo? Czemu to robisz? Boli! Przestań… – błagał. Jednak jego matka wydawała się byc głucha na wołanie. Jęknął bezgłośnie, powstrzymując płacz. Kobieta uśmiechnęła się niczym opętana i nagle oderwała swoje ręce. Zaczęła znikac.
- Przez ciebie – Usłyszał jej ostatnie słowa nim odeszła.
Dłonie z wcześniej, zacisnęły się jeszcze mocniej na szyi chłopaka. Z oddali usłyszał jeszcze czyjś głośny śmiech… A później wszystko zniknęło. Została przytłaczająca ciemnośc, lęk i poczucie winy…


Maurycy otworzył oczy, gwałtownie nabierając powietrze i podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego ręce szybko powędrowały na szyję. Dotknął ją, ale tajemniczych dłoni już nie było. Odetchnął z ulgą. Był cały zlany potem i nadal ciężko oddychał. Cały się trząsł, włącznie z jego sercem, które sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz wyskoczyc z klatki piersiowej. Zrobił kilka wdechów i wydechów. Po kilku minutach jego oddech w miarę uspokoił się.
Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, w którym przebywał. Poczuł ulgę, zauważywszy, że wciąż jest w tym samym miejscu, w którym był przed zaśnięciem. Nadal otaczała go ta sama biała ściana i nadal było ten sam telewizor, w którym znowu leciał jakiś teleturniej.
Poczuł się śpiący, pomimo tego, że dopiero chwilę temu wstał. Nawet nie wiedział ile spał. Spojrzał na swoją prawą dłoń, na której zawsze nosił zegarek. Nie było go.
- Tata – wyszeptał, łapiąc się za puste miejsce i rozejrzał się panicznie. Nigdzie nie było jego zegarka. Zegarka, którego nigdy nie zdejmował. No może oprócz kąpieli. Ale wtedy zegarek był na widoku, a teraz nie było go wcale.  Potarł nerwowo oczy, po czym poruszył się, aby móc wstac, jednak po jego ciele przeszła wielka fala bólu, którą szybko zignorował. Usiadł na krawędzi łóżka i zaczął przeszukiwac szafkę, stojącą tuż obok. Odczuł wielką ulgę, gdy zauważył jego bardzo cenną zgubę. Nałożył zegarek na nadgarstek. Była już trzynasta. Spał długo. Bardzo długo.
- Cholera – warknął, łapiąc się za twarz. – Czemu mnie to spotyka?
To nie tak, że komuś obcemu życzył takich rzeczy. Oczywiście, że nie. Nie chciał, aby innych to spotkało, aczkolwiek miał dośc myśli, że to niemalże zawsze jemu przytrafiały się te złe rzeczy. Już od momentu bycia w łonie matki. Pamiętał, to jak ojciec opowiadał mu, że jego żona będąc w piątym miesiącu ciąży, spadła z krzesła, albo to, że jadąc do porodu, cudem uniknęli wypadku. No ta sytuacja może i miała swoje plusy, w końcu nie zginęli w nim, ale mimo wszystko fala nieszczęś zawsze gdzieś mu towarzyszyła po drodze. Teraz wszystkie wspomnienia, oczywiście te złe, zaczęły natychmiastowo wracac. I jeszcze ten dziwny sen. Jego tata i wściekła matka…
Zaśmiał się pod nosem nerwowo, ześlizgnąwszy się jednocześnie z łóżka. I znowu przeszywający ból. Zakręciło mu się w głowie, więc przytrzymał się szafeczki. Dopiero jakiś czas później, gdy obraz nie był już rozmazany, wstał. Zerwał jakieś kable przyczepione do jego ręki. Chyba ich nie potrzebował, a może potrzebował? Wzruszył ramionami, a jego wzrok ponownie powędrował w stronę kabli. Wzdrygnął się na sam widok igieł. Nienawidził szpitali. Miał same negatywne wspomnienia z nimi związane i zaczął się już odzwyczajac od złych rzeczy, aż do czasu tego feralnego spotkania z jakimiś psycholami, gwałcicielami i jak ich tam jeszcze można nazwac. Miał cichą nadzieję, że to nie przywróci jego złej passy, której jak sądził, pozbył się w dniu, w którym spotkał Anikę.
Chłopak ponownie rozejrzał się po pokoju i zmarszczył brwi dostrzegając niewielkie lustro, wiszące na ścianie. Podszedł do niego powoli. Każdy krok sprawiał mu duży ból.  Znowu zakręciło mu się w głowie, a więc przytrzymał się ściany. 
Wzdrygnął się, gdy jego oczom ukazał się widok, jakiego nie chciał widziec. Twarz miał poobijaną, reszta ciała zresztą też pewnie taka była. Oczywiście, że taka była. Przecież to odczuwał. Opuszkami palców dotknął dolną wargę, na której widniały szwy w lewym kąciku. Zerknął nieco wyżej na twarz i znowu ujrzał szwy, tym razem były one na łuku brwiowym. Wyglądał dziwnie. Wyglądał jak kiedyś. Tak jakby cofnął się do czasów, od których sądził, iż uciekł. Widocznie jednak się mylił. Od niczego nie można uciec...
Usiadł na łóżku ze skwaszoną miną, sięgając po coś do picia. Bardzo chciało mu się pic, a jednocześnie chętnie by to wszystko zwrócił. Nie miał pojęcia, co ma teraz robic. Był zmęczony, ale nie chciał znowu pójść spac. Bał się, że znowu nawiedzi go jakiś koszmar. 
Ktoś zapukał do drzwi, a tuż po chwili do pomieszczeniu wszedł Aaron.
- Czego chcesz? – spytał czarnowłosy, a blondyn spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Mogę wejść ? – przemówił po dłuższej chwili. Maurycy kiwnął głową. Od siedzenia rozbolał go tyłek, wiadomo zresztą po czym mógł go bolec. Zaśmiał się w głębi duszy. Tak, wszystko próbował obrócic w żart, inaczej już dawno wylądowałby w jakimś zakładzie dla psychicznie chorych. W końcu, nie tak dawno temu, nie miał łatwego życia.
- Więc – zaczął mówic, przerywając tę ciszę. – Co cię do mnie sprowadza, drogi Aaronie? – Chłopak spojrzał jeszcze raz na niego i usiadł na krześle tuż obok.
- Słyszałem, że… Pobili cię – mruknął cicho. Maurycy spojrzał na niego poirytowany. W myślach przeklął Anikę za to, że się wygadała. I to jeszcze temu blondasowi! Temu, który wkurzał go samą swoją obecnością. Po co mu powiedziała? Przecież nic go nie łączyło z tym chłopakiem, więc po co miał wiedziec?
- Tak – odparł obojętnie. Ścisnął mocniej trzymaną w dłoni butelkę. – Pobili, zgwałcili i co z tego? – spytał poirytowany, odwracając wzrok. Zaczekał chwilę na odpowiedź chłopaka, ale ten nic nie odpowiedział. – Aż musiałeś urwac się z lekcji i przyjść mnie odwiedzic? Oh, jaki ty miły. Jednakże nie trzeba było. Nie potrzebuję litości, a szczególnie od ciebie. Od osoby zupełnie nie związanej ze mną…
- Czekaj – przerwał mu. Czarnowłosy spojrzał na niego pytająco. – Zgwałcili?! – krzyknął z niedowierzaniem. Nie wiedział o gwałcie. Anika nie mówiła o tym. Był zszokowany i wkurzony. I to bardzo. Wkurzony na siebie, Anikę i Maurycego. A najbardziej na tego, kto to zrobił. Przygryzł nerwowo usta.
- Ciszej, idioto. Nie jesteś u siebie w domu, aby tak się wydzierac na cały szpital - skarcił go czarnowłosy.
Blondyn wstał z krzesła i zbliżył się do chłopaka. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to, co planuje zrobic nie jest złym pomysłem. Spojrzał na te obojętne, chłodne oczy, wpatrujące się w niego i nie mógł się powstrzymac. Objął chłopaka mocno w ramionach.
Maurycy prawie krzyknął ze zdziwienia, upuszczając butelkę na podłogę. Otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w chłopaka pytająco. Do jego nozdrzy doleciała przyjemna woń, którą zdążył już zapamiętac. Wzdrygnął się, gdy spostrzegł, że zaciąga się tym zapachem coraz bardziej. Blondyn ścisnął go jeszcze mocniej, a czarnowłosy syknął z bólu.
- Co ty robisz? – warknął, wyrywając się z uścisku. – To bolało, idioto. - Skrzyżował ramiona i spojrzał na niego spod byka. Co ten głupi blondas sobie wyobrażał, przychodząc tutaj i robiąc takie rzeczy? Maurycy stał poobijany, a on ścisnął go jak jakiegoś pieprzonego pluszaka. Jeżeli chciał kogoś poprzytulac, to mógł pójść gdziekolwiek indziej. Na przykład do szkoły. Tam było wiele chętnych dziewczyn na bliższe spotkanie, niekoniecznie kończące się przytulaniem, a raczej czymś… głębszym. Albo do klubu... Gdziekolwiek.
Czarnowłosy musiał jednak przyznac, ze ciepło wydobywające się z ciała chłopaka było przyjemnego. Jak gorąca czekolada w czasie mrozów, albo coś innego… Pokręcił nerwowo głową, aby pozbyc się tych dziwnych myśli. No bo przecież jak ten idiota mógł być w jakikolwiek sposób przyjemny? Prychnął. Widocznie ten szpital działał na niego w zły sposób. Pewnie podali mu jakieś dziwne leki, działające negatywnie na psychikę. Tak, tak. To pewnie było to, pomyślał kiwając lekko głową.
- Przepraszam – Z rozmyślań wyrwał go blondyn. – Nie chciałem się zranic, ani nic takiego. To była chwila i… i no wiesz – zaczął tłumaczyc się ze smutną miną. Wyglądał jak małe dziecko, które właśnie zepsuło swoją ulubioną zabawkę. – Po prostu ja nie wiedziałem o tym i to mnie… wkurwiło. Gdybym nie kazał ci wtedy wrócic, nic takiego by się nie wydarzyło – spojrzał na dół. – To moja wina. Czy oni wszyscy…
- Nie – przerwał mu czarnowłosy. Nie chciał dłużej słuchac bezsensownej gadaniny chłopaka, który nie był niczemu winien. Przecież nie wiadomo, co by się stało, gdyby go odprowadził i dopiero wtedy wracał. Może byłaby podobna historia, albo co gorsze, bardziej dramatyczna? – Tylko jeden. Chyba. Jakaś kobieta ich przegoniła. Gdyby nie ona, to skończyłoby się zapewne w inny sposób – dodał na jednym tchu.
Aaron spojrzał się na niego smutnymi, psimi oczami, aż czarnowłosy podrapał się nerwowo po głowie, uciekając jednocześnie wzrokiem gdzieś na bok.
- Wyglądasz jak pies – mruknął po chwili, a chłopak zerknął na niego niepewnie, nie rozumiejąc o co chodzi. – Gdy tak na mnie patrzysz – wyjaśnił mu Maurycy, uśmiechając się lekko. Ta napięta atmosfera robiła się z każdą sekundą coraz bardziej uciążliwa. Wpatrywali się w siebie bez jakichkolwiek słów. Tak jak wtedy w tramwaju. Żaden nie potrafił odwrócic wzrok. To byłoby jednoznaczne z porażką. – Czemu tak na mnie spoglądasz? Rozumiem, że możesz mieć na mnie ochotę, ale boli mnie dupa, więc musisz trochę poczekac – dodał z wymuszonym uśmiechem. Aaron spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Bawi cię to? – spytał, marszcząc brwi. Jego głos nie przypominał tego sprzed paru minut. Jego twarz momentalnie przybrała inny wyraz. Teraz był taki... lodowaty. Samo patrzenie na niego wywoływało strach.  – Taka sytuacja cię bawi? Jesteś popierdolony jakiś?! – warknął.
Tego było dla Maurycego za wiele. Prychnął i spojrzał na chłopaka gniewnie. Gdyby wzrok mógł zabijac… O tak, blondyn już dawno by nie żył.
- Tak, bardzo mnie to bawi –odparł spokojnie. Sam się zadziwił, że potrafił odpowiedziec takim tonem, a nie innym… bardziej agresywnym. – Bawi mnie to, że jacyś, kurwa, debile dobrali się do mojej dupy. Bawi mnie to, że zmieszali mnie z błotem. Potraktowali jak jakąś kurwę. Ale spoko, smieci wyrzuca się do kosza. Widocznie zasłużyłem sobie na to…
Maurycy poczuł mocny cios w policzek. Złapał się za zranione miejsce i spojrzał wściekle na Aarona, który złapał się za własną dłoń i patrzył, to na nią, to na czarnowłosego.
- Ja... ja nie chciałem – wymamrotał. Maurycy cofnął się jak najdalej od niego. - Przepraszam. Wybacz mi - szeptał błagalnie.
- Wyjdź – powiedział czarnowłosy spokojnym głosem, zupełnie nie pasującym do jego spojrzenia.
Blondyn spojrzał jeszcze raz na niego błagalnie i wyszedł, a Maurycy stał w tym samym miejscu jeszcze długi czas i stałby dalej, gdyby nie pielęgniarka...

~~*~~

Aaron jak najszybciej chciał wyjść ze szpitala.. Może niekoniecznie chciał wyjść, ale sytuacja go do tego zmusiła. Obwiniał się za to, co się wydarzyło, a zachowanie Maurycego jeszcze bardziej go dobiło...  Gdy wszystko skumulowało się, to po prostu wybuchł. I najgorsze jest to, że nie potrafił się powstrzymac. Nigdy nie pomyślałby, że uderzy chłopaka, ale różne rzeczy robi się w przypływie złości, prawda? 
Czy tego żałował? Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na te pytanie. Z jednej strony poczuł się jak potwór, a z drugiej zrobiłby to jeszcze raz. Zrobiłby wiele, aby wybic z głowy chłopaka takie myśli. Przecież postawił sobie za cel, to aby go zmienic, ale teraz to nie wydawało się takie łatwe jak wcześniej. I jeszcze tym incydentem pewnie wszystko skomplikował. Westchnął przeciągle.
Nawet nie zauważył momentu, gdy wyszedł z budynku i skierował się w stronę przystanku tramwajowego.
Na samą myśl o tym lodowatym wzroku czarnowłosego, pomimo ciepłej pogody, Aaron dostał gęsiej skórki. A ten ton głosu... Tak przerażająco spokojny. Wzdrygnął się.
I jak ja mam się teraz z nim zaprzyjaźnić? - spytał sam siebie w myślach.
- Aaron? Żyjesz? - machnięcie ręki tuż przed jego twarzą, wyrwało go z rozmyślań. Spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się w niego pytająco. - Coś się stało? - spytała. – Nie wyglądasz dobrze.
- Ja.. - przełknął głośno ślinę. Nie wiedział w jaki sposób dziewczyna zareaguje na to, co zamierza jej właśnie powiedzieć. - Ja uderzyłem Maurycego - dodał na wydechu.
- Co zrobiłeś? - warknęła łapiąc go za rękę. - Czyś ty oszalał?! Przecież Maurycy cię znienawidzi. Pewnie już to zrobił... – załamała ręce. - On ma pieprzony uraz na tym punkcie...
- Uraz? – spytał, marszcząc brwi. - Ale jego słowa...
- Cholera jasna - przerwała mu dziewczyna. - Wiem, że on często gada głupoty, ale nie wolno go bić. Tym bardziej, że wczoraj został pobity. Kto mądry bije rannego? Muszę z nim pogadać - rzuciła i szybko pobiegła w stronę szpitala.
Co ja zrobiłem? - złapał się za głowę i syknął wściekły.
- Aaa! Jestem idiotą! - krzyknął, nie zważając na ludzi. - I co ja teraz zrobię?


 ~~*~~

Przyznanie się do błedu jest trudne, prawda? Wiedziałem, że postąpiłem źle. To moja wina, że Aaron tak zareagował. Jednak nigdy nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy sądzą, że bicie kogoś jest dobrym rozwiązaniem. Uderzymy kogoś i co? Nic. Nie przetłumaczymy komuś błędu w taki sposób. Tylko agresor wtedy odczuwa ulgę…
Owszem, zasłużyłem sobie na to. Zraniłem go. Aaron czuł się winny, a ja pokazałem mu, iż mam to wszystko gdzieś. A przecież wcale tak nie było. Przeżywam to. Na swój sposób. Ja po prostu nie potrafię pokazywać swojego bólu komukolwiek. Po co obarczać kogoś zmartwieniami, bólem, smutkiem i tak dalej? Po co? Wiem, że łatwiej jest się komuś wyżalic, ale… Przecież to mój problem. Samemu muszę się z tym zmierzyc... A nawet jeśli miałbym komuś cokolwiek mówic, to przecież mam Anikę, a nie tego głupkowatego blondaska… Niedoczekanie.

Znowu ktoś zapukał do drzwi. Westchnąłem poirytowany. Miałem nadzieję, że Aaron nie wrócił, aby błagać mnie o wybaczenie. Chociaż... to nie byłoby takie złe...
Zza drzwi wyjrzała Anika. Poczułem ulgę, ale również smutek. Sam nie wiem czemu. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i podeszła do mnie. Stanęła w bojowej pozie. Spojrzałem na nią pytająco.
- No co? – mruknąłem. Pewnie już wiedziała o tej sytuacji z Aaronem. Ale ona też była winna! Po co mu mówiła?
- Spotkałam Aarona na przystanku - odpowiedziała. Sięgnęła po krzesło i usiadła na nim. - Jesteś na niego zły? Wiem, że postąpił źle, nie powinien cię uderzyć, ale...
- Przestań - przerwałem jej. - To nie jego wina. - Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę. Widocznie nie spodziewała się, że akurat taka będzie moja reakcja na to wszystko. Musze przyznac, że sam się sobie dziwiłem. - Na jego miejscu też bym tak postąpił - dodałem. 
- I nie gniewasz się? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Oczywiście, że się gniewam – prychnąłem. - Dołożył kolejną ranę na moją obitą twarz. Przez tych kretynów i przez niego, muszę tutaj siedzieć i się nudzić - uśmiechnąłem się lekko. Zerknąłem na telewizor. Ciągle jakieś pieprzone teleturnieje. – A tak w ogóle, to czemu powiedziałaś mu o mnie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i szybko zmieniła temat. 
- Byli u ciebie policjanci?
Kiwnąłem twierdząco głową.  
- Byli wcześniej. Złożyłem zeznania i poszli. Wspomnieli coś, że szukają napastników. Bla bla. I tak ich pewnie nie znajdą - odpowiedziałem obojętnie. Nie wierzyłem, że ich znajdą. Nie miałem zaufania do policji. Jednak miło by było, gdyby tamci poszli siedzieć...
Rozmawiałem z Aniką jeszcze długą chwilę. Opowiadała mi co takiego działo się w szkole, a nie działo się zbyt wiele, pośmialiśmy się z Kryspina i jego szkolnych podbojów do dziewczyny z klubu. W końcu przyszedł czas na obchód i dziewczyna musiała wyjść.
- Odwiedzę cię jutro - powiedziała i skierowała się do drzwi. - Zapomniałam dać Aaronowi jego plecaka - rzuciła rozbawiona, zamykając drzwi. Zaśmiałem się lekko. Był taki zdeterminowany, aby mnie odwiedzić, aż zapomniał wziąć plecak. Co za idiota...


~~*~~

Ponad tydzień później.

Drzwi od sali otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł Aaron. Spojrzałem na niego marszcząc brwi. Co on tu robi? Nie mówcie, że przyszedł po mnie?
Dzisiaj zostałem wypisany ze szpitala. Większość ran zdążyła już całkowicie zniknąć. Szwy zdjęli mi dwa dni temu. Niestety zostały blizny, ale lekarz powiedział, że jeszcze zmaleją. Nie były widoczne z daleka, ale z bliska niestety tak. Nie wyglądały źle, jeśli można stwierdzić, iż blizny mogą nie wyglądać źle... Ta na brwi zupełnie mi nie przeszkadzała, gorzej było z tą na ustach. Mimowolnie językiem wybadałem zranione miejsce...
- Gdzie Anika? - spytałem z językiem na wierzchu. Blondyn zaśmiał się.
- Nie ma. Stwierdziła, że musi zrobić zakupy, abyś miał co jeść i wysłała mnie.
Westchnąłem ciężko. Z blondynem nie widziałem się od tamtego czasu. Wysłał mi co prawda kilka smsów i dzwonił kilka razy. Tylko raz mu odpowiedziałem. Napisałem, że już się nie gniewam, ale jeżeli jeszcze raz zrobi cos takiego, to już nigdy się do niego nie odezwę. Potraktuję go po prostu jakby go nie było. A skąd miał mój numer? Odpowiedź jest dośc oczywista – Anika.
- Lepszy rydz niż nic - odparłem pakując ostatnie rzeczy - Już wszystko gotowe. Możemy iść - Aaron podszedł do mnie i dźwignął torbę. Ja jeszcze nie mogłem się wysilać. Chociaż taki wysiłek, to nie wysiłek... No ale zalecenia doktorka. Swoją drogą, bardzo przystojnego doktorka... 
Wyszliśmy z pokoju. Gdy zamykałem drzwi na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wreszcie mogłem opuścić te miejsce. Zbyt często kiedyś bywałem w szpitalach, aby je kiedykolwiek móc polubić. Dlatego chwila, gdy całkowicie wyszedłem z budynku była najszczęśliwszym momentem, który zdarzył się w przeciągu tych ostatnich, dziesięciu dni.
- Ah! Wreszcie wolność! - krzyknąłem przeciągając się. Pomachałem do budynku jak idiota. - Czym jedziemy? - zwróciłem się do stojącego obok blondyna.
- Tramwajem - odparł zerkając na kartkę z rozkładem. Zmarszczył brwi i coś mamrotał pod nosem. Wyrwałem mu papier.
- Piętnastką będzie najlepiej - rzuciłem i ruszyłem nie czekając na niego. Co on głupi jakiś? Jest tutaj drugi raz i nie wie, jak wrócić? Zerknąłem na niego poirytowany. Kogo ta Anika po mnie wysłała?
Nadjechał tramwaj cały przepełniony ludźmi. Obaj weszliśmy do niego z grymasem na twarzy. Musieliśmy przepchnąć się przez tłum, aby móc się złapać o cokolwiek. Wylądałem obok szyby, do której Aaron jeszcze mocniej mnie docisnął, aby sam mógł się zmieścić.
- Nie pchaj się tak na mnie - warknąłem.
- Nie mam innego wyjścia - powiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Przecież nie ma miejsca, a gdzieś stac muszę. I jeszcze ta walizka - kiwnął głową na nią. Spojrzałem na chłopaka i prychnąłem. Jechalismy w ciszy. Hamowałem się, aby nie rzygnąć, bo zaduch był straszny, a otwarte okienka zupełnie nie pomagały. Na dodatek niektórzy pozakładali już jakieś grubsze kurtki, pomimo tego, iż na dworze było naprawdę ciepło...
Tramwaj gwałtownie skręcił, a blondyn wpadł na mnie, dociskając mnie jeszcze bardziej do ściany. Syknąłem z bólu.
- Zaraz zdechnę – wymamrotałem bezsilnie, a on zaśmiał się. W tym momencie pojazd stanął na przystanku i kolejni ludzie zaczęli wchodzić. Jakaś dziewuszka chciała wepchnąc się między nas, ale Aaron jej to uniemożliwił przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Już chyba bliżej się nie dało. Ta spojrzała na niego gniewnie i odwróciła się od nas. Teraz nasze ciała dotykały się jeszcze bardziej. Przyszedł mi na myśl pomysł, aby  trochę się z nim podroczyć. Zacząłem lekko ruszać biodrami, tak aby móc się jednocześnie o chłopaka ocierać. Dobrze, że byłem do niego tyłem, bo ledwo co hamowałem śmiech. Z drugiej strony, chciałbym ujrzeć jego minę. Dobrze, że teraz ludzie sa zbyt zajęci sobą, aby patrzeć na innych, a do tego ten tłok. Genialne warunki, aby go podenerwować. Przyspieszyłem ruch i zacząłem bardziej na niego napierac. Oczywiście uważałem, aby nie wyglądało to dziwnie, gdyby ktoś na nas spojrzał. Uśmiechnąłem się triumfalnie, gdy poczułem jak chłopak powoli twardnieje.
- Przestań - syknął ciężko, pochylając się nade mną. Spojrzałem na niego niewinnie.
- A co jeśli nie przestanę? - spytałem nie przerywając czynności. Tak bardzo chciało mi się śmiac.
- Wtedy się tu, kurwa, spuszczę - warknął cicho, tak abym tylko ja mógł go usłyszeć. Zaśmiałem się i przestałem. Odwróciłem się do niego, a chłopak zmarszczył brwi i po chwili uśmiechnął się tajemniczo . Wtedy zrobił coś, czego bym się nie spodziewał. Rozszerzył lekko moje nogi swoją stopą, a następnie wepchnął swoją kończynę pomiędzy moje. Zaczął nią lekko poruszać. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Co ty?! - warknąłem próbując go odepchnąć. Niestety z braku miejsca było to niemożliwe. Spojrzałem na bok, czy nikt nie patrzy.
- Nie jest ci miło? - spytał rozbawiony. Poczułem jak z każdym ruchem robię się coraz bardziej twardy. Jeszcze ten jego cholerny zapach. Po co ja się odwróciłem do niego?! Skarciłem się w myślach za ten pomysł. Chłopak coraz bardziej zaczął na mnie napierać, a mój oddech stawał się coraz cięższy. Odwróciłem twarz w stronę ściany tramwaju, tak aby nie była na widoku. Miałem duże szczęście, że staliśmy na samym końcu, dzięki czemu nikt nie mógł na mnie spojrzeć. Aaron również oparł głowę i patrzył na moją twarz, zasłaniając mnie jeszcze bardziej...
Jęknąłem cicho. Wiedziałem, że jeżeli on zaraz nie przestanie, to nie wytrzymam. Miałem za długi celibat. Jakieś... hmm, niecałe dwa tygodnie? Cholerna siła tarcia… Spojrzałem na niego błagalnie.
- P-przestań - mruknąłem, starając się, aby znowu nie jęknąć. Nabrałem dużo powietrza. Byłem już u szczytu wytrzymałości. W tym momencie chłopak oderwał się ode mnie.
- Nasz przystanek zaraz będzie - powiedział rozbawiony. Sięgnął po walizkę i odwrócił się w stronę drzwi. Zacząłem wyrównywać oddech i myśleć o czymkolwiek, aby moje podniecenie opadło. Cholerny Aaron. Cholerne tarcie. Cholerny szpital. Wszystko cholerne.
 Gdy stanęliśmy, wyszedłem prędko i skręciłem w lewo nawet nie czekając na blondyna. Nadal miałem spore wybrzuszenie w spodniach, które próbowałem ukryc dzięki dłuższej bluzie. Bogu dzięki, że ją założyłem. Tak to paradowałbym z dziwacznym wybrzuszenie, a każdy napotkany człowiek patrzyłby na mnie jak na zboczonego idiotę.
- Jak się czujesz? - poczułem oddech chłopaka na karku. Założyłem kaptur na głowę i przyspieszyłem. Niech sobie nie myśli, że po tym co zrobił będę z nim gadać. Nie żebym ja był bez winy. No ale on postąpił gorzej! Chyba… - Nie uciekaj ode mnie Maurycy! - krzyknął. Spojrzałem na niego oburzony.
- Czyś ty oszalał? - spytałem. Moje plany, aby z nim nie rozmawiać nie wypaliły... Eh.
Weszliśmy do jakiegoś parku. Rozejrzałem się na boki, czy nikogo nie ma w pobliżu. - Chciałeś, abym się tam spuścił, cholera?!
- To ty zacząłeś - odparł spokojnie. - Ty pierwszy chciałeś, abym ja się tam spuścił, więc postanowiłem, że się odwdzięczę – uśmiechnął się. Widocznie ta sytuacja nieźle go bawiła. Przygryzłem nerwowo usta.
- Tyle, że ja przerwałem szybko, a ty czekałeś prawie do końca. I… I ty nie jęczałeś i nie sapałeś jak głupi!
- To nie moja wina, że ja potrafię się hamowac, a ty nie. Jesteś wrażliwy.. - wzruszył ramionami. - A poza tym, gdybym ci nie powiedział, abyś przestał, dalej byś to robił...- Skrzyżowałem ręce i spojrzałem gdzieś na bok. Nie miałem ochotę, aby dalej go wysłuchiwac. Odwróciłem się od niego i ruszyłem przed siebie, nie zwracając uwagę na tego głupka za mną. Chciał mnie oczernić na oczach tylu ludzi... Już ja mu pokażę. Na razie jest 3:4 dla niego, ale znowu wyjdę na prowadzenie... 


2 komentarze:

  1. Łooo super opowiadanie, jedno z lepszych jakie czytałam na prawdę masz talent ^^ Czytałam i szczęka mi opadła ^^ I w ogóle blog masz super a obrazek z chłopcami jest boski *_*
    Zapraszam do siebie. Mam dwa blogi, jeden jest o recenzjach książek, drugi o mojej własnej. Mam nadzieje, ze wpadniesz zostawisz komentarz, przyda mi się szczera opinia. zostaw także adres do swojego bloga :)
    http://deszcz-krwi.blog.onet.pl/
    www.upadle-anioly-ksiazki.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcówka była po prostu świetna :D Po ciężkim dniu w szkole miło się zrelaksowałem czytając kolejny rozdział Twojego autorstwa. Oczywiście mocno się uśmiałem, zboczeńce. Czekam z niecierpliwością na następną notę.
    Pozdrawiam, Bustle.

    OdpowiedzUsuń