Rozdział 5.
Zimne
dłonie przesuwały się po ciele, badając je uważnie. Początkowo dotyk był pełen
ciekawości, a później zamienił się w agresywny. Ręce parzyły gdziekolwiek tylko
dotknęły, pomimo tego, iż były lodowate. Po kilkuminutowej wędrówce,
powędrowały na szyję i ścisnęły ją gwałtownie. Chłopak jęknął boleśnie, a jego
dłonie skierowały się na tamto miejsce, aby móc uwolnic się z nieprzyjemnego uścisku.
Jednak to nie pomogło. Był bezsilny. Został bardziej dociśnięty do zimnego,
twardego podłoża i poczuł jak na jego brzuch spływa zimna woda. Wzdrygnął się
gwałtownie. Zerknął w tamto miejsce, ale jedyne co widział, to ciemnośc.
Lodowata ciecz szybko zaczęła wypełniac wanno - podobne miejsce.
Umieram,
pomyślał pełen żalu. Chciał stamtąd uciec, ale nie mógł. Nie mógł poruszyc
ciałem, z wyjątkiem rąk, które były jakby bezsilne i na niewiele się zdawały.
Można powiedziec, że na nic. Nawet nie mógł się drżec ze strachu. Nic nie mógł...
Przygryzł
usta, aby powstrzymac płacz, jednak po jego policzku spłynęła jedna łza, która
szybko zmieszała się z wodą, powoli zakrywającą twarz.
Chłopak
czuł, że to już koniec, że to już ostatnie sekundy jego życia. Nie był gotowy
na to, aby umrzec. A szczególnie w taki sposób. Najgorsza jednak była ta chwila,
gdy czekał na śmierc. Nie wiedział, czego ma się spodziewac. W jego głowie była
kompletna pustka owiana lękiem, przerażeniem. Otworzył oczy, które wcześniej
zamknął i ujrzał swojego ojca. Wzrok miał smutny, ale przepełniony czułością.
-
Tato – szepnął chłopak, chociaż sam nie wiedział, czy powiedział to na głos,
czy w myślach. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zaczął się oddalac. - Tato! Pomóż!
Nie chcę… Nie chcę umierac. – Ojciec chłopaka zniknął całkowicie. Na jego
miejscu ukazała się matka. Jej twarz była przepełniona złością i smutkiem.
Mówiła do niego, ale nic nie słyszał. Miał wrażenie, że ta nie tyle co mówi, a
krzyczy. Wrzeszczała przeraźliwie, ale on nie mógł usłyszec...
-
Mamo? To ty?– spytał niepewnie. – Czemu tak na mnie patrzysz? Czemu krzyczysz? –
Kobieta spojrzała na niego z jeszcze większą złością i docisnęła jego głowę do
podłoża. – Mamo? Czemu to robisz? Boli! Przestań… – błagał. Jednak jego matka wydawała się byc głucha na wołanie. Jęknął bezgłośnie, powstrzymując płacz. Kobieta uśmiechnęła się niczym opętana i nagle oderwała swoje ręce. Zaczęła znikac.
-
Przez ciebie – Usłyszał jej ostatnie słowa nim odeszła.
Dłonie
z wcześniej, zacisnęły się jeszcze mocniej na szyi chłopaka. Z oddali usłyszał
jeszcze czyjś głośny śmiech… A później wszystko zniknęło. Została
przytłaczająca ciemnośc, lęk i poczucie winy…
Maurycy otworzył
oczy, gwałtownie nabierając powietrze i podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego
ręce szybko powędrowały na szyję. Dotknął ją, ale tajemniczych dłoni już nie
było. Odetchnął z ulgą. Był cały zlany potem i nadal ciężko oddychał. Cały się
trząsł, włącznie z jego sercem, które sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz
wyskoczyc z klatki piersiowej. Zrobił kilka wdechów i wydechów. Po kilku
minutach jego oddech w miarę uspokoił się.
Rozejrzał się
nerwowo po pomieszczeniu, w którym przebywał. Poczuł ulgę, zauważywszy, że wciąż jest
w tym samym miejscu, w którym był przed zaśnięciem. Nadal otaczała go ta sama
biała ściana i nadal było ten sam telewizor, w którym znowu leciał jakiś
teleturniej.
Poczuł się śpiący,
pomimo tego, że dopiero chwilę temu wstał. Nawet nie wiedział ile spał.
Spojrzał na swoją prawą dłoń, na której zawsze nosił zegarek. Nie było go.
- Tata – wyszeptał,
łapiąc się za puste miejsce i rozejrzał się panicznie. Nigdzie nie było jego
zegarka. Zegarka, którego nigdy nie zdejmował. No może oprócz kąpieli. Ale
wtedy zegarek był na widoku, a teraz nie było go wcale. Potarł nerwowo oczy, po czym poruszył się, aby
móc wstac, jednak po jego ciele przeszła wielka fala bólu, którą szybko zignorował. Usiadł na krawędzi łóżka i zaczął przeszukiwac szafkę, stojącą tuż obok. Odczuł wielką ulgę, gdy zauważył jego bardzo cenną zgubę. Nałożył zegarek na
nadgarstek. Była już trzynasta. Spał długo. Bardzo długo.
- Cholera –
warknął, łapiąc się za twarz. – Czemu mnie to spotyka?
To nie tak, że
komuś obcemu życzył takich rzeczy. Oczywiście, że nie. Nie chciał, aby innych
to spotkało, aczkolwiek miał dośc myśli, że to niemalże zawsze jemu
przytrafiały się te złe rzeczy. Już od momentu bycia w łonie matki. Pamiętał,
to jak ojciec opowiadał mu, że jego żona będąc w piątym miesiącu ciąży, spadła
z krzesła, albo to, że jadąc do porodu, cudem uniknęli wypadku. No ta sytuacja
może i miała swoje plusy, w końcu nie zginęli w nim, ale mimo wszystko fala
nieszczęś zawsze gdzieś mu towarzyszyła po drodze. Teraz wszystkie wspomnienia,
oczywiście te złe, zaczęły natychmiastowo wracac. I jeszcze ten dziwny sen.
Jego tata i wściekła matka…
Zaśmiał się pod
nosem nerwowo, ześlizgnąwszy się jednocześnie z łóżka. I znowu przeszywający ból. Zakręciło mu się w głowie, więc przytrzymał się szafeczki. Dopiero jakiś czas później, gdy obraz nie był już rozmazany, wstał. Zerwał jakieś kable przyczepione do jego
ręki. Chyba ich nie potrzebował, a może potrzebował? Wzruszył ramionami, a jego
wzrok ponownie powędrował w stronę kabli. Wzdrygnął się na sam widok igieł.
Nienawidził szpitali. Miał same negatywne wspomnienia z nimi związane i zaczął się
już odzwyczajac od złych rzeczy, aż do czasu tego feralnego spotkania z jakimiś
psycholami, gwałcicielami i jak ich tam jeszcze można nazwac. Miał cichą
nadzieję, że to nie przywróci jego złej passy, której jak sądził, pozbył się w
dniu, w którym spotkał Anikę.
Chłopak ponownie
rozejrzał się po pokoju i zmarszczył brwi dostrzegając niewielkie lustro,
wiszące na ścianie. Podszedł do niego powoli. Każdy krok sprawiał mu duży ból. Znowu zakręciło mu się w głowie, a więc przytrzymał się ściany.
Wzdrygnął się, gdy
jego oczom ukazał się widok, jakiego nie chciał widziec. Twarz miał poobijaną,
reszta ciała zresztą też pewnie taka była. Oczywiście, że taka była. Przecież to
odczuwał. Opuszkami palców dotknął dolną wargę, na której widniały szwy w lewym
kąciku. Zerknął nieco wyżej na twarz i znowu ujrzał szwy, tym razem były one na
łuku brwiowym. Wyglądał dziwnie. Wyglądał jak kiedyś. Tak jakby cofnął się do
czasów, od których sądził, iż uciekł. Widocznie jednak się mylił. Od niczego
nie można uciec...
Usiadł na łóżku ze
skwaszoną miną, sięgając po coś do picia. Bardzo chciało mu się pic, a jednocześnie chętnie by to wszystko zwrócił. Nie miał pojęcia, co ma teraz robic.
Był zmęczony, ale nie chciał znowu pójść spac. Bał się, że znowu nawiedzi go
jakiś koszmar.
Ktoś zapukał do
drzwi, a tuż po chwili do pomieszczeniu wszedł Aaron.
- Czego chcesz? –
spytał czarnowłosy, a blondyn spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Mogę wejść ? –
przemówił po dłuższej chwili. Maurycy kiwnął głową. Od siedzenia rozbolał go tyłek, wiadomo zresztą po czym mógł go bolec. Zaśmiał się
w głębi duszy. Tak, wszystko próbował obrócic w żart, inaczej już dawno
wylądowałby w jakimś zakładzie dla psychicznie chorych. W końcu, nie tak dawno
temu, nie miał łatwego życia.
- Więc – zaczął
mówic, przerywając tę ciszę. – Co cię do mnie sprowadza, drogi Aaronie? – Chłopak
spojrzał jeszcze raz na niego i usiadł na krześle tuż obok.
- Słyszałem, że…
Pobili cię – mruknął cicho. Maurycy spojrzał na niego poirytowany. W myślach
przeklął Anikę za to, że się wygadała. I to jeszcze temu blondasowi! Temu,
który wkurzał go samą swoją obecnością. Po co mu powiedziała? Przecież nic go
nie łączyło z tym chłopakiem, więc po co miał wiedziec?
- Tak – odparł
obojętnie. Ścisnął mocniej trzymaną w dłoni butelkę. – Pobili, zgwałcili i co z
tego? – spytał poirytowany, odwracając wzrok. Zaczekał chwilę na odpowiedź
chłopaka, ale ten nic nie odpowiedział. – Aż musiałeś urwac się z lekcji i
przyjść mnie odwiedzic? Oh, jaki ty miły. Jednakże nie trzeba było. Nie
potrzebuję litości, a szczególnie od ciebie. Od osoby zupełnie nie związanej ze
mną…
- Czekaj – przerwał
mu. Czarnowłosy spojrzał na niego pytająco. – Zgwałcili?! – krzyknął z
niedowierzaniem. Nie wiedział o gwałcie. Anika nie mówiła o tym. Był zszokowany
i wkurzony. I to bardzo. Wkurzony na siebie, Anikę i Maurycego. A najbardziej
na tego, kto to zrobił. Przygryzł nerwowo usta.
- Ciszej, idioto.
Nie jesteś u siebie w domu, aby tak się wydzierac na cały szpital - skarcił go czarnowłosy.
Blondyn wstał z
krzesła i zbliżył się do chłopaka. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to,
co planuje zrobic nie jest złym pomysłem. Spojrzał na te obojętne, chłodne
oczy, wpatrujące się w niego i nie mógł się powstrzymac. Objął chłopaka mocno w
ramionach.
Maurycy prawie
krzyknął ze zdziwienia, upuszczając butelkę na podłogę. Otworzył szeroko oczy i
wpatrywał się w chłopaka pytająco. Do jego nozdrzy doleciała przyjemna woń,
którą zdążył już zapamiętac. Wzdrygnął się, gdy spostrzegł, że zaciąga się tym zapachem
coraz bardziej. Blondyn ścisnął go jeszcze mocniej, a czarnowłosy syknął z bólu.
- Co ty robisz? –
warknął, wyrywając się z uścisku. – To bolało, idioto. - Skrzyżował ramiona i
spojrzał na niego spod byka. Co ten głupi blondas sobie wyobrażał, przychodząc
tutaj i robiąc takie rzeczy? Maurycy stał poobijany, a on ścisnął go jak
jakiegoś pieprzonego pluszaka. Jeżeli chciał kogoś poprzytulac, to mógł pójść
gdziekolwiek indziej. Na przykład do szkoły. Tam było wiele chętnych dziewczyn
na bliższe spotkanie, niekoniecznie kończące się przytulaniem, a raczej czymś…
głębszym. Albo do klubu... Gdziekolwiek.
Czarnowłosy musiał
jednak przyznac, ze ciepło wydobywające się z ciała chłopaka było przyjemnego.
Jak gorąca czekolada w czasie mrozów, albo coś innego… Pokręcił nerwowo głową,
aby pozbyc się tych dziwnych myśli. No bo przecież jak ten idiota mógł być w
jakikolwiek sposób przyjemny? Prychnął. Widocznie ten szpital działał na niego w zły
sposób. Pewnie podali mu jakieś dziwne leki, działające negatywnie na psychikę.
Tak, tak. To pewnie było to, pomyślał kiwając lekko głową.
- Przepraszam – Z rozmyślań
wyrwał go blondyn. – Nie chciałem się zranic, ani nic takiego. To była chwila
i… i no wiesz – zaczął tłumaczyc się ze smutną miną. Wyglądał jak małe dziecko,
które właśnie zepsuło swoją ulubioną zabawkę. – Po prostu ja nie wiedziałem o
tym i to mnie… wkurwiło. Gdybym nie kazał ci wtedy wrócic, nic takiego by się
nie wydarzyło – spojrzał na dół. – To moja wina. Czy oni wszyscy…
- Nie – przerwał mu
czarnowłosy. Nie chciał dłużej słuchac bezsensownej gadaniny chłopaka, który
nie był niczemu winien. Przecież nie wiadomo, co by się stało, gdyby go odprowadził
i dopiero wtedy wracał. Może byłaby podobna historia, albo co gorsze, bardziej
dramatyczna? – Tylko jeden. Chyba. Jakaś kobieta ich przegoniła. Gdyby nie ona,
to skończyłoby się zapewne w inny sposób – dodał na jednym tchu.
Aaron spojrzał się
na niego smutnymi, psimi oczami, aż czarnowłosy podrapał się nerwowo po głowie,
uciekając jednocześnie wzrokiem gdzieś na bok.
- Wyglądasz jak
pies – mruknął po chwili, a chłopak zerknął na niego niepewnie, nie rozumiejąc o
co chodzi. – Gdy tak na mnie patrzysz – wyjaśnił mu Maurycy, uśmiechając się
lekko. Ta napięta atmosfera robiła się z każdą sekundą coraz bardziej
uciążliwa. Wpatrywali się w siebie bez jakichkolwiek słów. Tak jak wtedy w
tramwaju. Żaden nie potrafił odwrócic wzrok. To byłoby jednoznaczne z porażką. –
Czemu tak na mnie spoglądasz? Rozumiem, że możesz mieć na mnie ochotę, ale boli
mnie dupa, więc musisz trochę poczekac – dodał z wymuszonym uśmiechem. Aaron spojrzał
na niego z niedowierzaniem.
- Bawi cię to? –
spytał, marszcząc brwi. Jego głos nie przypominał tego sprzed paru minut. Jego
twarz momentalnie przybrała inny wyraz. Teraz był taki... lodowaty. Samo
patrzenie na niego wywoływało strach. –
Taka sytuacja cię bawi? Jesteś popierdolony jakiś?! – warknął.
Tego było dla
Maurycego za wiele. Prychnął i spojrzał na chłopaka gniewnie. Gdyby wzrok mógł
zabijac… O tak, blondyn już dawno by nie żył.
- Tak, bardzo mnie
to bawi –odparł spokojnie. Sam się zadziwił, że potrafił odpowiedziec takim
tonem, a nie innym… bardziej agresywnym. – Bawi mnie to, że jacyś, kurwa,
debile dobrali się do mojej dupy. Bawi mnie to, że zmieszali mnie z błotem.
Potraktowali jak jakąś kurwę. Ale spoko, smieci wyrzuca się do kosza. Widocznie
zasłużyłem sobie na to…
Maurycy poczuł
mocny cios w policzek. Złapał się za zranione miejsce i spojrzał wściekle na
Aarona, który złapał się za własną dłoń i patrzył, to na nią, to na
czarnowłosego.
- Ja... ja nie
chciałem – wymamrotał. Maurycy cofnął się jak najdalej od niego. - Przepraszam.
Wybacz mi - szeptał błagalnie.
- Wyjdź – powiedział
czarnowłosy spokojnym głosem, zupełnie nie pasującym do jego spojrzenia.
Blondyn spojrzał
jeszcze raz na niego błagalnie i wyszedł, a Maurycy stał w tym samym miejscu
jeszcze długi czas i stałby dalej, gdyby nie pielęgniarka...
~~*~~
Aaron
jak najszybciej chciał wyjść ze szpitala.. Może niekoniecznie chciał wyjść, ale
sytuacja go do tego zmusiła. Obwiniał się za to, co się wydarzyło, a zachowanie
Maurycego jeszcze bardziej go dobiło... Gdy wszystko skumulowało się, to po prostu wybuchł. I najgorsze jest
to, że nie potrafił się powstrzymac. Nigdy nie pomyślałby, że uderzy chłopaka,
ale różne rzeczy robi się w przypływie złości, prawda?
Czy tego żałował? Sam nie
potrafił odpowiedzieć sobie na te pytanie. Z jednej strony poczuł się jak potwór,
a z drugiej zrobiłby to jeszcze raz. Zrobiłby wiele, aby wybic z głowy chłopaka
takie myśli. Przecież postawił sobie za cel, to aby go zmienic, ale teraz to
nie wydawało się takie łatwe jak wcześniej. I jeszcze tym incydentem pewnie
wszystko skomplikował. Westchnął przeciągle.
Nawet nie zauważył
momentu, gdy wyszedł z budynku i skierował się w stronę przystanku
tramwajowego.
Na samą myśl o tym
lodowatym wzroku czarnowłosego, pomimo ciepłej pogody, Aaron dostał gęsiej
skórki. A ten ton głosu... Tak przerażająco spokojny. Wzdrygnął się.
I jak ja mam się
teraz z nim zaprzyjaźnić? - spytał sam siebie w myślach.
- Aaron? Żyjesz? -
machnięcie ręki tuż przed jego twarzą, wyrwało go z rozmyślań. Spojrzał na
dziewczynę, która wpatrywała się w niego pytająco. - Coś się stało? - spytała. –
Nie wyglądasz dobrze.
- Ja.. - przełknął
głośno ślinę. Nie wiedział w jaki sposób dziewczyna zareaguje na to, co
zamierza jej właśnie powiedzieć. - Ja
uderzyłem Maurycego - dodał na wydechu.
- Co zrobiłeś? -
warknęła łapiąc go za rękę. - Czyś ty oszalał?! Przecież Maurycy cię
znienawidzi. Pewnie już to zrobił... – załamała ręce. - On ma pieprzony uraz na
tym punkcie...
- Uraz? – spytał,
marszcząc brwi. - Ale jego słowa...
- Cholera jasna -
przerwała mu dziewczyna. - Wiem, że on często gada głupoty, ale nie wolno go
bić. Tym bardziej, że wczoraj został pobity. Kto mądry bije rannego? Muszę z
nim pogadać - rzuciła i szybko pobiegła w stronę szpitala.
Co ja zrobiłem? - złapał
się za głowę i syknął wściekły.
- Aaa! Jestem
idiotą! - krzyknął, nie zważając na ludzi. - I co ja teraz zrobię?
~~*~~
Przyznanie
się do błedu jest trudne, prawda? Wiedziałem,
że postąpiłem źle. To moja wina, że Aaron tak zareagował. Jednak nigdy nie
mogłem zrozumieć ludzi, którzy sądzą, że bicie kogoś jest dobrym rozwiązaniem.
Uderzymy kogoś i co? Nic. Nie przetłumaczymy komuś błędu w taki sposób. Tylko
agresor wtedy odczuwa ulgę…
Owszem, zasłużyłem
sobie na to. Zraniłem go. Aaron czuł się winny, a ja pokazałem mu, iż mam to wszystko
gdzieś. A przecież wcale tak nie było. Przeżywam to. Na swój sposób. Ja po
prostu nie potrafię pokazywać swojego bólu komukolwiek. Po co obarczać kogoś
zmartwieniami, bólem, smutkiem i tak dalej? Po co? Wiem, że łatwiej jest się
komuś wyżalic, ale… Przecież to mój problem. Samemu muszę się z tym zmierzyc...
A nawet jeśli miałbym komuś cokolwiek mówic, to przecież mam Anikę, a nie tego
głupkowatego blondaska… Niedoczekanie.
Znowu ktoś zapukał
do drzwi. Westchnąłem poirytowany. Miałem nadzieję, że Aaron nie wrócił,
aby błagać mnie o wybaczenie. Chociaż... to nie byłoby takie złe...
Zza drzwi wyjrzała
Anika. Poczułem ulgę, ale również smutek. Sam nie wiem czemu. Dziewczyna
uśmiechnęła się lekko i podeszła do mnie. Stanęła w bojowej pozie. Spojrzałem
na nią pytająco.
- No co? –
mruknąłem. Pewnie już wiedziała o tej sytuacji z Aaronem. Ale ona też była
winna! Po co mu mówiła?
- Spotkałam Aarona
na przystanku - odpowiedziała. Sięgnęła po krzesło i usiadła na nim. - Jesteś
na niego zły? Wiem, że postąpił źle, nie powinien cię uderzyć, ale...
- Przestań -
przerwałem jej. - To nie jego wina. - Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.
Widocznie nie spodziewała się, że akurat taka będzie moja reakcja na to
wszystko. Musze przyznac, że sam się sobie dziwiłem. - Na jego miejscu też bym
tak postąpił - dodałem.
- I nie gniewasz
się? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Oczywiście, że się
gniewam – prychnąłem. - Dołożył kolejną ranę na moją obitą twarz. Przez tych
kretynów i przez niego, muszę tutaj siedzieć i się nudzić - uśmiechnąłem się
lekko. Zerknąłem na telewizor. Ciągle jakieś pieprzone teleturnieje. – A tak w
ogóle, to czemu powiedziałaś mu o mnie?
Dziewczyna
wzruszyła ramionami i szybko zmieniła temat.
- Byli u ciebie
policjanci?
Kiwnąłem twierdząco
głową.
- Byli wcześniej.
Złożyłem zeznania i poszli. Wspomnieli coś, że szukają napastników. Bla bla. I
tak ich pewnie nie znajdą - odpowiedziałem obojętnie. Nie wierzyłem, że ich
znajdą. Nie miałem zaufania do policji. Jednak miło by było, gdyby
tamci poszli siedzieć...
Rozmawiałem z Aniką
jeszcze długą chwilę. Opowiadała mi co takiego działo się w szkole, a nie
działo się zbyt wiele, pośmialiśmy się z Kryspina i jego szkolnych podbojów do
dziewczyny z klubu. W końcu przyszedł czas na obchód i dziewczyna musiała
wyjść.
- Odwiedzę cię
jutro - powiedziała i skierowała się do drzwi. - Zapomniałam dać Aaronowi jego
plecaka - rzuciła rozbawiona, zamykając drzwi. Zaśmiałem się lekko. Był taki
zdeterminowany, aby mnie odwiedzić, aż zapomniał wziąć plecak. Co za idiota...
~~*~~
Ponad
tydzień później.
Drzwi od sali
otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł Aaron. Spojrzałem na niego marszcząc
brwi. Co on tu robi? Nie
mówcie, że przyszedł po mnie?
Dzisiaj zostałem
wypisany ze szpitala. Większość ran zdążyła już całkowicie zniknąć. Szwy zdjęli
mi dwa dni temu. Niestety zostały blizny, ale lekarz powiedział, że jeszcze zmaleją. Nie były widoczne z daleka, ale z bliska niestety
tak. Nie wyglądały źle, jeśli można stwierdzić, iż blizny mogą nie wyglądać
źle... Ta na brwi zupełnie mi nie przeszkadzała, gorzej było z tą na
ustach. Mimowolnie językiem wybadałem zranione miejsce...
- Gdzie Anika? -
spytałem z językiem na wierzchu. Blondyn zaśmiał się.
- Nie ma.
Stwierdziła, że musi zrobić zakupy, abyś miał co jeść i wysłała mnie.
Westchnąłem ciężko.
Z blondynem nie widziałem się od tamtego czasu. Wysłał mi co prawda kilka smsów
i dzwonił kilka razy. Tylko raz mu odpowiedziałem. Napisałem, że już się nie gniewam, ale jeżeli jeszcze raz zrobi cos takiego, to już nigdy się do niego nie odezwę. Potraktuję go po prostu jakby go nie było. A skąd miał mój numer?
Odpowiedź jest dośc oczywista – Anika.
- Lepszy rydz niż
nic - odparłem pakując ostatnie rzeczy - Już wszystko gotowe. Możemy iść -
Aaron podszedł do mnie i dźwignął torbę. Ja jeszcze nie mogłem się wysilać.
Chociaż taki wysiłek, to nie wysiłek... No ale zalecenia doktorka. Swoją drogą, bardzo przystojnego doktorka...
Wyszliśmy z pokoju.
Gdy zamykałem drzwi na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wreszcie
mogłem opuścić te miejsce. Zbyt często kiedyś bywałem w szpitalach, aby je
kiedykolwiek móc polubić. Dlatego chwila, gdy całkowicie wyszedłem z budynku
była najszczęśliwszym momentem, który zdarzył się w przeciągu tych ostatnich,
dziesięciu dni.
- Ah! Wreszcie
wolność! - krzyknąłem przeciągając się. Pomachałem do budynku jak idiota. -
Czym jedziemy? - zwróciłem się do stojącego obok blondyna.
- Tramwajem -
odparł zerkając na kartkę z rozkładem. Zmarszczył brwi i coś mamrotał pod
nosem. Wyrwałem mu papier.
- Piętnastką będzie
najlepiej - rzuciłem i ruszyłem nie czekając na niego. Co on głupi jakiś? Jest
tutaj drugi raz i nie wie, jak wrócić? Zerknąłem na niego poirytowany. Kogo ta
Anika po mnie wysłała?
Nadjechał tramwaj
cały przepełniony ludźmi. Obaj weszliśmy do niego z grymasem na twarzy.
Musieliśmy przepchnąć się przez tłum, aby móc się złapać o cokolwiek. Wylądałem
obok szyby, do której Aaron jeszcze mocniej mnie docisnął, aby sam mógł się
zmieścić.
- Nie pchaj się tak
na mnie - warknąłem.
- Nie mam innego
wyjścia - powiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Przecież nie ma miejsca,
a gdzieś stac muszę. I jeszcze ta walizka - kiwnął głową na nią. Spojrzałem na
chłopaka i prychnąłem. Jechalismy w ciszy. Hamowałem się, aby nie rzygnąć, bo
zaduch był straszny, a otwarte okienka zupełnie nie pomagały. Na dodatek
niektórzy pozakładali już jakieś grubsze kurtki, pomimo tego, iż na dworze było
naprawdę ciepło...
Tramwaj gwałtownie
skręcił, a blondyn wpadł na mnie, dociskając mnie jeszcze bardziej do ściany.
Syknąłem z bólu.
- Zaraz zdechnę – wymamrotałem
bezsilnie, a on zaśmiał się. W tym momencie pojazd stanął na przystanku i
kolejni ludzie zaczęli wchodzić. Jakaś dziewuszka chciała wepchnąc się między
nas, ale Aaron jej to uniemożliwił przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Już
chyba bliżej się nie dało. Ta spojrzała na niego gniewnie i odwróciła się od
nas. Teraz nasze ciała dotykały się jeszcze bardziej. Przyszedł mi na myśl
pomysł, aby trochę się z nim podroczyć.
Zacząłem lekko ruszać biodrami, tak aby móc się jednocześnie o chłopaka
ocierać. Dobrze, że byłem do niego tyłem, bo ledwo co hamowałem śmiech. Z
drugiej strony, chciałbym ujrzeć jego minę. Dobrze, że teraz ludzie sa zbyt
zajęci sobą, aby patrzeć na innych, a do tego ten tłok. Genialne warunki, aby
go podenerwować. Przyspieszyłem ruch i zacząłem bardziej na niego napierac.
Oczywiście uważałem, aby nie wyglądało to dziwnie, gdyby ktoś na nas spojrzał.
Uśmiechnąłem się triumfalnie, gdy poczułem jak chłopak powoli twardnieje.
- Przestań - syknął
ciężko, pochylając się nade mną. Spojrzałem na niego niewinnie.
- A co jeśli nie
przestanę? - spytałem nie przerywając czynności. Tak bardzo chciało mi się śmiac.
- Wtedy się tu,
kurwa, spuszczę - warknął cicho, tak abym tylko ja mógł go usłyszeć. Zaśmiałem
się i przestałem. Odwróciłem się do niego, a chłopak zmarszczył brwi i po
chwili uśmiechnął się tajemniczo . Wtedy zrobił coś, czego bym się nie
spodziewał. Rozszerzył lekko moje nogi swoją stopą, a następnie wepchnął swoją
kończynę pomiędzy moje. Zaczął nią lekko poruszać. Spojrzałem na niego
zdziwiony.
- Co ty?! -
warknąłem próbując go odepchnąć. Niestety z braku miejsca było to niemożliwe.
Spojrzałem na bok, czy nikt nie patrzy.
- Nie jest ci miło?
- spytał rozbawiony. Poczułem jak z każdym ruchem robię się coraz bardziej
twardy. Jeszcze ten jego cholerny zapach. Po co ja się odwróciłem do niego?!
Skarciłem się w myślach za ten pomysł. Chłopak coraz bardziej zaczął na mnie
napierać, a mój oddech stawał się coraz cięższy. Odwróciłem twarz w stronę
ściany tramwaju, tak aby nie była na widoku. Miałem duże szczęście, że staliśmy
na samym końcu, dzięki czemu nikt nie mógł na mnie spojrzeć. Aaron również
oparł głowę i patrzył na moją twarz, zasłaniając mnie jeszcze bardziej...
Jęknąłem cicho.
Wiedziałem, że jeżeli on zaraz nie przestanie, to nie wytrzymam. Miałem za
długi celibat. Jakieś... hmm, niecałe dwa tygodnie? Cholerna siła tarcia… Spojrzałem
na niego błagalnie.
- P-przestań -
mruknąłem, starając się, aby znowu nie jęknąć. Nabrałem dużo powietrza. Byłem
już u szczytu wytrzymałości. W tym momencie chłopak oderwał się ode mnie.
- Nasz przystanek
zaraz będzie - powiedział rozbawiony. Sięgnął po walizkę i odwrócił się w
stronę drzwi. Zacząłem wyrównywać oddech i myśleć o czymkolwiek, aby moje
podniecenie opadło. Cholerny Aaron. Cholerne tarcie. Cholerny szpital. Wszystko
cholerne.
Gdy stanęliśmy, wyszedłem prędko i skręciłem w
lewo nawet nie czekając na blondyna. Nadal miałem spore wybrzuszenie w spodniach,
które próbowałem ukryc dzięki dłuższej bluzie. Bogu dzięki, że ją założyłem.
Tak to paradowałbym z dziwacznym wybrzuszenie, a każdy napotkany człowiek
patrzyłby na mnie jak na zboczonego idiotę.
- Jak się czujesz?
- poczułem oddech chłopaka na karku. Założyłem kaptur na głowę i przyspieszyłem.
Niech sobie nie myśli, że po tym co zrobił będę z nim gadać. Nie żebym ja był
bez winy. No ale on postąpił gorzej! Chyba… - Nie uciekaj ode mnie Maurycy! -
krzyknął. Spojrzałem na niego oburzony.
- Czyś ty oszalał?
- spytałem. Moje plany, aby z nim nie rozmawiać nie wypaliły... Eh.
Weszliśmy do
jakiegoś parku. Rozejrzałem się na boki, czy nikogo nie ma w pobliżu. -
Chciałeś, abym się tam spuścił, cholera?!
- To ty zacząłeś -
odparł spokojnie. - Ty pierwszy chciałeś, abym ja się tam spuścił, więc postanowiłem,
że się odwdzięczę – uśmiechnął się. Widocznie ta sytuacja nieźle go bawiła. Przygryzłem nerwowo usta.
- Tyle, że ja
przerwałem szybko, a ty czekałeś prawie do końca. I… I ty nie jęczałeś i nie
sapałeś jak głupi!
- To nie moja wina,
że ja potrafię się hamowac, a ty nie. Jesteś wrażliwy.. - wzruszył ramionami. -
A poza tym, gdybym ci nie powiedział, abyś przestał, dalej byś to robił...- Skrzyżowałem
ręce i spojrzałem gdzieś na bok. Nie miałem ochotę, aby dalej go wysłuchiwac.
Odwróciłem się od niego i ruszyłem przed siebie, nie zwracając uwagę na tego głupka
za mną. Chciał mnie oczernić na oczach tylu ludzi... Już ja mu pokażę. Na razie
jest 3:4 dla niego, ale znowu wyjdę na prowadzenie...
Łooo super opowiadanie, jedno z lepszych jakie czytałam na prawdę masz talent ^^ Czytałam i szczęka mi opadła ^^ I w ogóle blog masz super a obrazek z chłopcami jest boski *_*
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie. Mam dwa blogi, jeden jest o recenzjach książek, drugi o mojej własnej. Mam nadzieje, ze wpadniesz zostawisz komentarz, przyda mi się szczera opinia. zostaw także adres do swojego bloga :)
http://deszcz-krwi.blog.onet.pl/
www.upadle-anioly-ksiazki.blog.onet.pl
Końcówka była po prostu świetna :D Po ciężkim dniu w szkole miło się zrelaksowałem czytając kolejny rozdział Twojego autorstwa. Oczywiście mocno się uśmiałem, zboczeńce. Czekam z niecierpliwością na następną notę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Bustle.