Opis

OPOWIADANIE ZAWIESZONE NA CZAS NIEOKREŚLONY!

Opowiadanie o tematyce homoseksualnej męsko- męskiej, zawierające sceny seksu i przemocy.




niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 5.


Rozdział 5.


Zimne dłonie przesuwały się po ciele, badając je uważnie. Początkowo dotyk był pełen ciekawości, a później zamienił się w agresywny. Ręce parzyły gdziekolwiek tylko dotknęły, pomimo tego, iż były lodowate. Po kilkuminutowej wędrówce, powędrowały na szyję i ścisnęły ją gwałtownie. Chłopak jęknął boleśnie, a jego dłonie skierowały się na tamto miejsce, aby móc uwolnic się z nieprzyjemnego uścisku. Jednak to nie pomogło. Był bezsilny. Został bardziej dociśnięty do zimnego, twardego podłoża i poczuł jak na jego brzuch spływa zimna woda. Wzdrygnął się gwałtownie. Zerknął w tamto miejsce, ale jedyne co widział, to ciemnośc. Lodowata ciecz szybko zaczęła wypełniac wanno - podobne miejsce.  
Umieram, pomyślał pełen żalu. Chciał stamtąd uciec, ale nie mógł. Nie mógł poruszyc ciałem, z wyjątkiem rąk, które były jakby bezsilne i na niewiele się zdawały. Można powiedziec, że na nic. Nawet nie mógł się drżec ze strachu. Nic nie mógł...
Przygryzł usta, aby powstrzymac płacz, jednak po jego policzku spłynęła jedna łza, która szybko zmieszała się z wodą, powoli zakrywającą twarz.
Chłopak czuł, że to już koniec, że to już ostatnie sekundy jego życia. Nie był gotowy na to, aby umrzec. A szczególnie w taki sposób. Najgorsza jednak była ta chwila, gdy czekał na śmierc. Nie wiedział, czego ma się spodziewac. W jego głowie była kompletna pustka owiana lękiem, przerażeniem. Otworzył oczy, które wcześniej zamknął i ujrzał swojego ojca. Wzrok miał smutny, ale przepełniony czułością.
- Tato – szepnął chłopak, chociaż sam nie wiedział, czy powiedział to na głos, czy w myślach. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zaczął się oddalac. - Tato! Pomóż! Nie chcę… Nie chcę umierac. – Ojciec chłopaka zniknął całkowicie. Na jego miejscu ukazała się matka. Jej twarz była przepełniona złością i smutkiem. Mówiła do niego, ale nic nie słyszał. Miał wrażenie, że ta nie tyle co mówi, a krzyczy. Wrzeszczała przeraźliwie, ale on nie mógł usłyszec...
- Mamo?  To ty?– spytał niepewnie. – Czemu tak na mnie patrzysz? Czemu krzyczysz? – Kobieta spojrzała na niego z jeszcze większą złością i docisnęła jego głowę do podłoża. – Mamo? Czemu to robisz? Boli! Przestań… – błagał. Jednak jego matka wydawała się byc głucha na wołanie. Jęknął bezgłośnie, powstrzymując płacz. Kobieta uśmiechnęła się niczym opętana i nagle oderwała swoje ręce. Zaczęła znikac.
- Przez ciebie – Usłyszał jej ostatnie słowa nim odeszła.
Dłonie z wcześniej, zacisnęły się jeszcze mocniej na szyi chłopaka. Z oddali usłyszał jeszcze czyjś głośny śmiech… A później wszystko zniknęło. Została przytłaczająca ciemnośc, lęk i poczucie winy…


Maurycy otworzył oczy, gwałtownie nabierając powietrze i podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego ręce szybko powędrowały na szyję. Dotknął ją, ale tajemniczych dłoni już nie było. Odetchnął z ulgą. Był cały zlany potem i nadal ciężko oddychał. Cały się trząsł, włącznie z jego sercem, które sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz wyskoczyc z klatki piersiowej. Zrobił kilka wdechów i wydechów. Po kilku minutach jego oddech w miarę uspokoił się.
Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, w którym przebywał. Poczuł ulgę, zauważywszy, że wciąż jest w tym samym miejscu, w którym był przed zaśnięciem. Nadal otaczała go ta sama biała ściana i nadal było ten sam telewizor, w którym znowu leciał jakiś teleturniej.
Poczuł się śpiący, pomimo tego, że dopiero chwilę temu wstał. Nawet nie wiedział ile spał. Spojrzał na swoją prawą dłoń, na której zawsze nosił zegarek. Nie było go.
- Tata – wyszeptał, łapiąc się za puste miejsce i rozejrzał się panicznie. Nigdzie nie było jego zegarka. Zegarka, którego nigdy nie zdejmował. No może oprócz kąpieli. Ale wtedy zegarek był na widoku, a teraz nie było go wcale.  Potarł nerwowo oczy, po czym poruszył się, aby móc wstac, jednak po jego ciele przeszła wielka fala bólu, którą szybko zignorował. Usiadł na krawędzi łóżka i zaczął przeszukiwac szafkę, stojącą tuż obok. Odczuł wielką ulgę, gdy zauważył jego bardzo cenną zgubę. Nałożył zegarek na nadgarstek. Była już trzynasta. Spał długo. Bardzo długo.
- Cholera – warknął, łapiąc się za twarz. – Czemu mnie to spotyka?
To nie tak, że komuś obcemu życzył takich rzeczy. Oczywiście, że nie. Nie chciał, aby innych to spotkało, aczkolwiek miał dośc myśli, że to niemalże zawsze jemu przytrafiały się te złe rzeczy. Już od momentu bycia w łonie matki. Pamiętał, to jak ojciec opowiadał mu, że jego żona będąc w piątym miesiącu ciąży, spadła z krzesła, albo to, że jadąc do porodu, cudem uniknęli wypadku. No ta sytuacja może i miała swoje plusy, w końcu nie zginęli w nim, ale mimo wszystko fala nieszczęś zawsze gdzieś mu towarzyszyła po drodze. Teraz wszystkie wspomnienia, oczywiście te złe, zaczęły natychmiastowo wracac. I jeszcze ten dziwny sen. Jego tata i wściekła matka…
Zaśmiał się pod nosem nerwowo, ześlizgnąwszy się jednocześnie z łóżka. I znowu przeszywający ból. Zakręciło mu się w głowie, więc przytrzymał się szafeczki. Dopiero jakiś czas później, gdy obraz nie był już rozmazany, wstał. Zerwał jakieś kable przyczepione do jego ręki. Chyba ich nie potrzebował, a może potrzebował? Wzruszył ramionami, a jego wzrok ponownie powędrował w stronę kabli. Wzdrygnął się na sam widok igieł. Nienawidził szpitali. Miał same negatywne wspomnienia z nimi związane i zaczął się już odzwyczajac od złych rzeczy, aż do czasu tego feralnego spotkania z jakimiś psycholami, gwałcicielami i jak ich tam jeszcze można nazwac. Miał cichą nadzieję, że to nie przywróci jego złej passy, której jak sądził, pozbył się w dniu, w którym spotkał Anikę.
Chłopak ponownie rozejrzał się po pokoju i zmarszczył brwi dostrzegając niewielkie lustro, wiszące na ścianie. Podszedł do niego powoli. Każdy krok sprawiał mu duży ból.  Znowu zakręciło mu się w głowie, a więc przytrzymał się ściany. 
Wzdrygnął się, gdy jego oczom ukazał się widok, jakiego nie chciał widziec. Twarz miał poobijaną, reszta ciała zresztą też pewnie taka była. Oczywiście, że taka była. Przecież to odczuwał. Opuszkami palców dotknął dolną wargę, na której widniały szwy w lewym kąciku. Zerknął nieco wyżej na twarz i znowu ujrzał szwy, tym razem były one na łuku brwiowym. Wyglądał dziwnie. Wyglądał jak kiedyś. Tak jakby cofnął się do czasów, od których sądził, iż uciekł. Widocznie jednak się mylił. Od niczego nie można uciec...
Usiadł na łóżku ze skwaszoną miną, sięgając po coś do picia. Bardzo chciało mu się pic, a jednocześnie chętnie by to wszystko zwrócił. Nie miał pojęcia, co ma teraz robic. Był zmęczony, ale nie chciał znowu pójść spac. Bał się, że znowu nawiedzi go jakiś koszmar. 
Ktoś zapukał do drzwi, a tuż po chwili do pomieszczeniu wszedł Aaron.
- Czego chcesz? – spytał czarnowłosy, a blondyn spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Mogę wejść ? – przemówił po dłuższej chwili. Maurycy kiwnął głową. Od siedzenia rozbolał go tyłek, wiadomo zresztą po czym mógł go bolec. Zaśmiał się w głębi duszy. Tak, wszystko próbował obrócic w żart, inaczej już dawno wylądowałby w jakimś zakładzie dla psychicznie chorych. W końcu, nie tak dawno temu, nie miał łatwego życia.
- Więc – zaczął mówic, przerywając tę ciszę. – Co cię do mnie sprowadza, drogi Aaronie? – Chłopak spojrzał jeszcze raz na niego i usiadł na krześle tuż obok.
- Słyszałem, że… Pobili cię – mruknął cicho. Maurycy spojrzał na niego poirytowany. W myślach przeklął Anikę za to, że się wygadała. I to jeszcze temu blondasowi! Temu, który wkurzał go samą swoją obecnością. Po co mu powiedziała? Przecież nic go nie łączyło z tym chłopakiem, więc po co miał wiedziec?
- Tak – odparł obojętnie. Ścisnął mocniej trzymaną w dłoni butelkę. – Pobili, zgwałcili i co z tego? – spytał poirytowany, odwracając wzrok. Zaczekał chwilę na odpowiedź chłopaka, ale ten nic nie odpowiedział. – Aż musiałeś urwac się z lekcji i przyjść mnie odwiedzic? Oh, jaki ty miły. Jednakże nie trzeba było. Nie potrzebuję litości, a szczególnie od ciebie. Od osoby zupełnie nie związanej ze mną…
- Czekaj – przerwał mu. Czarnowłosy spojrzał na niego pytająco. – Zgwałcili?! – krzyknął z niedowierzaniem. Nie wiedział o gwałcie. Anika nie mówiła o tym. Był zszokowany i wkurzony. I to bardzo. Wkurzony na siebie, Anikę i Maurycego. A najbardziej na tego, kto to zrobił. Przygryzł nerwowo usta.
- Ciszej, idioto. Nie jesteś u siebie w domu, aby tak się wydzierac na cały szpital - skarcił go czarnowłosy.
Blondyn wstał z krzesła i zbliżył się do chłopaka. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to, co planuje zrobic nie jest złym pomysłem. Spojrzał na te obojętne, chłodne oczy, wpatrujące się w niego i nie mógł się powstrzymac. Objął chłopaka mocno w ramionach.
Maurycy prawie krzyknął ze zdziwienia, upuszczając butelkę na podłogę. Otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w chłopaka pytająco. Do jego nozdrzy doleciała przyjemna woń, którą zdążył już zapamiętac. Wzdrygnął się, gdy spostrzegł, że zaciąga się tym zapachem coraz bardziej. Blondyn ścisnął go jeszcze mocniej, a czarnowłosy syknął z bólu.
- Co ty robisz? – warknął, wyrywając się z uścisku. – To bolało, idioto. - Skrzyżował ramiona i spojrzał na niego spod byka. Co ten głupi blondas sobie wyobrażał, przychodząc tutaj i robiąc takie rzeczy? Maurycy stał poobijany, a on ścisnął go jak jakiegoś pieprzonego pluszaka. Jeżeli chciał kogoś poprzytulac, to mógł pójść gdziekolwiek indziej. Na przykład do szkoły. Tam było wiele chętnych dziewczyn na bliższe spotkanie, niekoniecznie kończące się przytulaniem, a raczej czymś… głębszym. Albo do klubu... Gdziekolwiek.
Czarnowłosy musiał jednak przyznac, ze ciepło wydobywające się z ciała chłopaka było przyjemnego. Jak gorąca czekolada w czasie mrozów, albo coś innego… Pokręcił nerwowo głową, aby pozbyc się tych dziwnych myśli. No bo przecież jak ten idiota mógł być w jakikolwiek sposób przyjemny? Prychnął. Widocznie ten szpital działał na niego w zły sposób. Pewnie podali mu jakieś dziwne leki, działające negatywnie na psychikę. Tak, tak. To pewnie było to, pomyślał kiwając lekko głową.
- Przepraszam – Z rozmyślań wyrwał go blondyn. – Nie chciałem się zranic, ani nic takiego. To była chwila i… i no wiesz – zaczął tłumaczyc się ze smutną miną. Wyglądał jak małe dziecko, które właśnie zepsuło swoją ulubioną zabawkę. – Po prostu ja nie wiedziałem o tym i to mnie… wkurwiło. Gdybym nie kazał ci wtedy wrócic, nic takiego by się nie wydarzyło – spojrzał na dół. – To moja wina. Czy oni wszyscy…
- Nie – przerwał mu czarnowłosy. Nie chciał dłużej słuchac bezsensownej gadaniny chłopaka, który nie był niczemu winien. Przecież nie wiadomo, co by się stało, gdyby go odprowadził i dopiero wtedy wracał. Może byłaby podobna historia, albo co gorsze, bardziej dramatyczna? – Tylko jeden. Chyba. Jakaś kobieta ich przegoniła. Gdyby nie ona, to skończyłoby się zapewne w inny sposób – dodał na jednym tchu.
Aaron spojrzał się na niego smutnymi, psimi oczami, aż czarnowłosy podrapał się nerwowo po głowie, uciekając jednocześnie wzrokiem gdzieś na bok.
- Wyglądasz jak pies – mruknął po chwili, a chłopak zerknął na niego niepewnie, nie rozumiejąc o co chodzi. – Gdy tak na mnie patrzysz – wyjaśnił mu Maurycy, uśmiechając się lekko. Ta napięta atmosfera robiła się z każdą sekundą coraz bardziej uciążliwa. Wpatrywali się w siebie bez jakichkolwiek słów. Tak jak wtedy w tramwaju. Żaden nie potrafił odwrócic wzrok. To byłoby jednoznaczne z porażką. – Czemu tak na mnie spoglądasz? Rozumiem, że możesz mieć na mnie ochotę, ale boli mnie dupa, więc musisz trochę poczekac – dodał z wymuszonym uśmiechem. Aaron spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Bawi cię to? – spytał, marszcząc brwi. Jego głos nie przypominał tego sprzed paru minut. Jego twarz momentalnie przybrała inny wyraz. Teraz był taki... lodowaty. Samo patrzenie na niego wywoływało strach.  – Taka sytuacja cię bawi? Jesteś popierdolony jakiś?! – warknął.
Tego było dla Maurycego za wiele. Prychnął i spojrzał na chłopaka gniewnie. Gdyby wzrok mógł zabijac… O tak, blondyn już dawno by nie żył.
- Tak, bardzo mnie to bawi –odparł spokojnie. Sam się zadziwił, że potrafił odpowiedziec takim tonem, a nie innym… bardziej agresywnym. – Bawi mnie to, że jacyś, kurwa, debile dobrali się do mojej dupy. Bawi mnie to, że zmieszali mnie z błotem. Potraktowali jak jakąś kurwę. Ale spoko, smieci wyrzuca się do kosza. Widocznie zasłużyłem sobie na to…
Maurycy poczuł mocny cios w policzek. Złapał się za zranione miejsce i spojrzał wściekle na Aarona, który złapał się za własną dłoń i patrzył, to na nią, to na czarnowłosego.
- Ja... ja nie chciałem – wymamrotał. Maurycy cofnął się jak najdalej od niego. - Przepraszam. Wybacz mi - szeptał błagalnie.
- Wyjdź – powiedział czarnowłosy spokojnym głosem, zupełnie nie pasującym do jego spojrzenia.
Blondyn spojrzał jeszcze raz na niego błagalnie i wyszedł, a Maurycy stał w tym samym miejscu jeszcze długi czas i stałby dalej, gdyby nie pielęgniarka...

~~*~~

Aaron jak najszybciej chciał wyjść ze szpitala.. Może niekoniecznie chciał wyjść, ale sytuacja go do tego zmusiła. Obwiniał się za to, co się wydarzyło, a zachowanie Maurycego jeszcze bardziej go dobiło...  Gdy wszystko skumulowało się, to po prostu wybuchł. I najgorsze jest to, że nie potrafił się powstrzymac. Nigdy nie pomyślałby, że uderzy chłopaka, ale różne rzeczy robi się w przypływie złości, prawda? 
Czy tego żałował? Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na te pytanie. Z jednej strony poczuł się jak potwór, a z drugiej zrobiłby to jeszcze raz. Zrobiłby wiele, aby wybic z głowy chłopaka takie myśli. Przecież postawił sobie za cel, to aby go zmienic, ale teraz to nie wydawało się takie łatwe jak wcześniej. I jeszcze tym incydentem pewnie wszystko skomplikował. Westchnął przeciągle.
Nawet nie zauważył momentu, gdy wyszedł z budynku i skierował się w stronę przystanku tramwajowego.
Na samą myśl o tym lodowatym wzroku czarnowłosego, pomimo ciepłej pogody, Aaron dostał gęsiej skórki. A ten ton głosu... Tak przerażająco spokojny. Wzdrygnął się.
I jak ja mam się teraz z nim zaprzyjaźnić? - spytał sam siebie w myślach.
- Aaron? Żyjesz? - machnięcie ręki tuż przed jego twarzą, wyrwało go z rozmyślań. Spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się w niego pytająco. - Coś się stało? - spytała. – Nie wyglądasz dobrze.
- Ja.. - przełknął głośno ślinę. Nie wiedział w jaki sposób dziewczyna zareaguje na to, co zamierza jej właśnie powiedzieć. - Ja uderzyłem Maurycego - dodał na wydechu.
- Co zrobiłeś? - warknęła łapiąc go za rękę. - Czyś ty oszalał?! Przecież Maurycy cię znienawidzi. Pewnie już to zrobił... – załamała ręce. - On ma pieprzony uraz na tym punkcie...
- Uraz? – spytał, marszcząc brwi. - Ale jego słowa...
- Cholera jasna - przerwała mu dziewczyna. - Wiem, że on często gada głupoty, ale nie wolno go bić. Tym bardziej, że wczoraj został pobity. Kto mądry bije rannego? Muszę z nim pogadać - rzuciła i szybko pobiegła w stronę szpitala.
Co ja zrobiłem? - złapał się za głowę i syknął wściekły.
- Aaa! Jestem idiotą! - krzyknął, nie zważając na ludzi. - I co ja teraz zrobię?


 ~~*~~

Przyznanie się do błedu jest trudne, prawda? Wiedziałem, że postąpiłem źle. To moja wina, że Aaron tak zareagował. Jednak nigdy nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy sądzą, że bicie kogoś jest dobrym rozwiązaniem. Uderzymy kogoś i co? Nic. Nie przetłumaczymy komuś błędu w taki sposób. Tylko agresor wtedy odczuwa ulgę…
Owszem, zasłużyłem sobie na to. Zraniłem go. Aaron czuł się winny, a ja pokazałem mu, iż mam to wszystko gdzieś. A przecież wcale tak nie było. Przeżywam to. Na swój sposób. Ja po prostu nie potrafię pokazywać swojego bólu komukolwiek. Po co obarczać kogoś zmartwieniami, bólem, smutkiem i tak dalej? Po co? Wiem, że łatwiej jest się komuś wyżalic, ale… Przecież to mój problem. Samemu muszę się z tym zmierzyc... A nawet jeśli miałbym komuś cokolwiek mówic, to przecież mam Anikę, a nie tego głupkowatego blondaska… Niedoczekanie.

Znowu ktoś zapukał do drzwi. Westchnąłem poirytowany. Miałem nadzieję, że Aaron nie wrócił, aby błagać mnie o wybaczenie. Chociaż... to nie byłoby takie złe...
Zza drzwi wyjrzała Anika. Poczułem ulgę, ale również smutek. Sam nie wiem czemu. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i podeszła do mnie. Stanęła w bojowej pozie. Spojrzałem na nią pytająco.
- No co? – mruknąłem. Pewnie już wiedziała o tej sytuacji z Aaronem. Ale ona też była winna! Po co mu mówiła?
- Spotkałam Aarona na przystanku - odpowiedziała. Sięgnęła po krzesło i usiadła na nim. - Jesteś na niego zły? Wiem, że postąpił źle, nie powinien cię uderzyć, ale...
- Przestań - przerwałem jej. - To nie jego wina. - Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę. Widocznie nie spodziewała się, że akurat taka będzie moja reakcja na to wszystko. Musze przyznac, że sam się sobie dziwiłem. - Na jego miejscu też bym tak postąpił - dodałem. 
- I nie gniewasz się? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Oczywiście, że się gniewam – prychnąłem. - Dołożył kolejną ranę na moją obitą twarz. Przez tych kretynów i przez niego, muszę tutaj siedzieć i się nudzić - uśmiechnąłem się lekko. Zerknąłem na telewizor. Ciągle jakieś pieprzone teleturnieje. – A tak w ogóle, to czemu powiedziałaś mu o mnie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i szybko zmieniła temat. 
- Byli u ciebie policjanci?
Kiwnąłem twierdząco głową.  
- Byli wcześniej. Złożyłem zeznania i poszli. Wspomnieli coś, że szukają napastników. Bla bla. I tak ich pewnie nie znajdą - odpowiedziałem obojętnie. Nie wierzyłem, że ich znajdą. Nie miałem zaufania do policji. Jednak miło by było, gdyby tamci poszli siedzieć...
Rozmawiałem z Aniką jeszcze długą chwilę. Opowiadała mi co takiego działo się w szkole, a nie działo się zbyt wiele, pośmialiśmy się z Kryspina i jego szkolnych podbojów do dziewczyny z klubu. W końcu przyszedł czas na obchód i dziewczyna musiała wyjść.
- Odwiedzę cię jutro - powiedziała i skierowała się do drzwi. - Zapomniałam dać Aaronowi jego plecaka - rzuciła rozbawiona, zamykając drzwi. Zaśmiałem się lekko. Był taki zdeterminowany, aby mnie odwiedzić, aż zapomniał wziąć plecak. Co za idiota...


~~*~~

Ponad tydzień później.

Drzwi od sali otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł Aaron. Spojrzałem na niego marszcząc brwi. Co on tu robi? Nie mówcie, że przyszedł po mnie?
Dzisiaj zostałem wypisany ze szpitala. Większość ran zdążyła już całkowicie zniknąć. Szwy zdjęli mi dwa dni temu. Niestety zostały blizny, ale lekarz powiedział, że jeszcze zmaleją. Nie były widoczne z daleka, ale z bliska niestety tak. Nie wyglądały źle, jeśli można stwierdzić, iż blizny mogą nie wyglądać źle... Ta na brwi zupełnie mi nie przeszkadzała, gorzej było z tą na ustach. Mimowolnie językiem wybadałem zranione miejsce...
- Gdzie Anika? - spytałem z językiem na wierzchu. Blondyn zaśmiał się.
- Nie ma. Stwierdziła, że musi zrobić zakupy, abyś miał co jeść i wysłała mnie.
Westchnąłem ciężko. Z blondynem nie widziałem się od tamtego czasu. Wysłał mi co prawda kilka smsów i dzwonił kilka razy. Tylko raz mu odpowiedziałem. Napisałem, że już się nie gniewam, ale jeżeli jeszcze raz zrobi cos takiego, to już nigdy się do niego nie odezwę. Potraktuję go po prostu jakby go nie było. A skąd miał mój numer? Odpowiedź jest dośc oczywista – Anika.
- Lepszy rydz niż nic - odparłem pakując ostatnie rzeczy - Już wszystko gotowe. Możemy iść - Aaron podszedł do mnie i dźwignął torbę. Ja jeszcze nie mogłem się wysilać. Chociaż taki wysiłek, to nie wysiłek... No ale zalecenia doktorka. Swoją drogą, bardzo przystojnego doktorka... 
Wyszliśmy z pokoju. Gdy zamykałem drzwi na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wreszcie mogłem opuścić te miejsce. Zbyt często kiedyś bywałem w szpitalach, aby je kiedykolwiek móc polubić. Dlatego chwila, gdy całkowicie wyszedłem z budynku była najszczęśliwszym momentem, który zdarzył się w przeciągu tych ostatnich, dziesięciu dni.
- Ah! Wreszcie wolność! - krzyknąłem przeciągając się. Pomachałem do budynku jak idiota. - Czym jedziemy? - zwróciłem się do stojącego obok blondyna.
- Tramwajem - odparł zerkając na kartkę z rozkładem. Zmarszczył brwi i coś mamrotał pod nosem. Wyrwałem mu papier.
- Piętnastką będzie najlepiej - rzuciłem i ruszyłem nie czekając na niego. Co on głupi jakiś? Jest tutaj drugi raz i nie wie, jak wrócić? Zerknąłem na niego poirytowany. Kogo ta Anika po mnie wysłała?
Nadjechał tramwaj cały przepełniony ludźmi. Obaj weszliśmy do niego z grymasem na twarzy. Musieliśmy przepchnąć się przez tłum, aby móc się złapać o cokolwiek. Wylądałem obok szyby, do której Aaron jeszcze mocniej mnie docisnął, aby sam mógł się zmieścić.
- Nie pchaj się tak na mnie - warknąłem.
- Nie mam innego wyjścia - powiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy. - Przecież nie ma miejsca, a gdzieś stac muszę. I jeszcze ta walizka - kiwnął głową na nią. Spojrzałem na chłopaka i prychnąłem. Jechalismy w ciszy. Hamowałem się, aby nie rzygnąć, bo zaduch był straszny, a otwarte okienka zupełnie nie pomagały. Na dodatek niektórzy pozakładali już jakieś grubsze kurtki, pomimo tego, iż na dworze było naprawdę ciepło...
Tramwaj gwałtownie skręcił, a blondyn wpadł na mnie, dociskając mnie jeszcze bardziej do ściany. Syknąłem z bólu.
- Zaraz zdechnę – wymamrotałem bezsilnie, a on zaśmiał się. W tym momencie pojazd stanął na przystanku i kolejni ludzie zaczęli wchodzić. Jakaś dziewuszka chciała wepchnąc się między nas, ale Aaron jej to uniemożliwił przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Już chyba bliżej się nie dało. Ta spojrzała na niego gniewnie i odwróciła się od nas. Teraz nasze ciała dotykały się jeszcze bardziej. Przyszedł mi na myśl pomysł, aby  trochę się z nim podroczyć. Zacząłem lekko ruszać biodrami, tak aby móc się jednocześnie o chłopaka ocierać. Dobrze, że byłem do niego tyłem, bo ledwo co hamowałem śmiech. Z drugiej strony, chciałbym ujrzeć jego minę. Dobrze, że teraz ludzie sa zbyt zajęci sobą, aby patrzeć na innych, a do tego ten tłok. Genialne warunki, aby go podenerwować. Przyspieszyłem ruch i zacząłem bardziej na niego napierac. Oczywiście uważałem, aby nie wyglądało to dziwnie, gdyby ktoś na nas spojrzał. Uśmiechnąłem się triumfalnie, gdy poczułem jak chłopak powoli twardnieje.
- Przestań - syknął ciężko, pochylając się nade mną. Spojrzałem na niego niewinnie.
- A co jeśli nie przestanę? - spytałem nie przerywając czynności. Tak bardzo chciało mi się śmiac.
- Wtedy się tu, kurwa, spuszczę - warknął cicho, tak abym tylko ja mógł go usłyszeć. Zaśmiałem się i przestałem. Odwróciłem się do niego, a chłopak zmarszczył brwi i po chwili uśmiechnął się tajemniczo . Wtedy zrobił coś, czego bym się nie spodziewał. Rozszerzył lekko moje nogi swoją stopą, a następnie wepchnął swoją kończynę pomiędzy moje. Zaczął nią lekko poruszać. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Co ty?! - warknąłem próbując go odepchnąć. Niestety z braku miejsca było to niemożliwe. Spojrzałem na bok, czy nikt nie patrzy.
- Nie jest ci miło? - spytał rozbawiony. Poczułem jak z każdym ruchem robię się coraz bardziej twardy. Jeszcze ten jego cholerny zapach. Po co ja się odwróciłem do niego?! Skarciłem się w myślach za ten pomysł. Chłopak coraz bardziej zaczął na mnie napierać, a mój oddech stawał się coraz cięższy. Odwróciłem twarz w stronę ściany tramwaju, tak aby nie była na widoku. Miałem duże szczęście, że staliśmy na samym końcu, dzięki czemu nikt nie mógł na mnie spojrzeć. Aaron również oparł głowę i patrzył na moją twarz, zasłaniając mnie jeszcze bardziej...
Jęknąłem cicho. Wiedziałem, że jeżeli on zaraz nie przestanie, to nie wytrzymam. Miałem za długi celibat. Jakieś... hmm, niecałe dwa tygodnie? Cholerna siła tarcia… Spojrzałem na niego błagalnie.
- P-przestań - mruknąłem, starając się, aby znowu nie jęknąć. Nabrałem dużo powietrza. Byłem już u szczytu wytrzymałości. W tym momencie chłopak oderwał się ode mnie.
- Nasz przystanek zaraz będzie - powiedział rozbawiony. Sięgnął po walizkę i odwrócił się w stronę drzwi. Zacząłem wyrównywać oddech i myśleć o czymkolwiek, aby moje podniecenie opadło. Cholerny Aaron. Cholerne tarcie. Cholerny szpital. Wszystko cholerne.
 Gdy stanęliśmy, wyszedłem prędko i skręciłem w lewo nawet nie czekając na blondyna. Nadal miałem spore wybrzuszenie w spodniach, które próbowałem ukryc dzięki dłuższej bluzie. Bogu dzięki, że ją założyłem. Tak to paradowałbym z dziwacznym wybrzuszenie, a każdy napotkany człowiek patrzyłby na mnie jak na zboczonego idiotę.
- Jak się czujesz? - poczułem oddech chłopaka na karku. Założyłem kaptur na głowę i przyspieszyłem. Niech sobie nie myśli, że po tym co zrobił będę z nim gadać. Nie żebym ja był bez winy. No ale on postąpił gorzej! Chyba… - Nie uciekaj ode mnie Maurycy! - krzyknął. Spojrzałem na niego oburzony.
- Czyś ty oszalał? - spytałem. Moje plany, aby z nim nie rozmawiać nie wypaliły... Eh.
Weszliśmy do jakiegoś parku. Rozejrzałem się na boki, czy nikogo nie ma w pobliżu. - Chciałeś, abym się tam spuścił, cholera?!
- To ty zacząłeś - odparł spokojnie. - Ty pierwszy chciałeś, abym ja się tam spuścił, więc postanowiłem, że się odwdzięczę – uśmiechnął się. Widocznie ta sytuacja nieźle go bawiła. Przygryzłem nerwowo usta.
- Tyle, że ja przerwałem szybko, a ty czekałeś prawie do końca. I… I ty nie jęczałeś i nie sapałeś jak głupi!
- To nie moja wina, że ja potrafię się hamowac, a ty nie. Jesteś wrażliwy.. - wzruszył ramionami. - A poza tym, gdybym ci nie powiedział, abyś przestał, dalej byś to robił...- Skrzyżowałem ręce i spojrzałem gdzieś na bok. Nie miałem ochotę, aby dalej go wysłuchiwac. Odwróciłem się od niego i ruszyłem przed siebie, nie zwracając uwagę na tego głupka za mną. Chciał mnie oczernić na oczach tylu ludzi... Już ja mu pokażę. Na razie jest 3:4 dla niego, ale znowu wyjdę na prowadzenie... 


niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 4.

Rozdział 4.

~~*~~
(Maurycy)

Gdy Maurycy zaczął się wyrywać, podszedł do niego drugi mężczyzna, który związał mu ręce tak mocno, że czuł jak sznur rani jego skórę. Teraz był jeszcze bardziej bezsilny. Przeklinał siebie w myślach za tą niemoc. Po nieudolnej próbie wyrwania się, został odwrócony tyłem do napastnika.
- Patrzcie. Niezły tyłeczek - rzucił mężczyzna, oblizując się na sam widok. Nie mógł doczekać się, aż w wejdzie w tę jego dziurkę.  
- Jesteście pojebani! Niewyżyte pedały! - krzyknął Maurycy, podnosząc wzrok na mężczyzn i obrzucając ich lodowatym spojrzeniem.  Podszedł do niego trzeci z nieznajomych i przycisnął jego twarz mocno do ziemi.
- Ktoś pozwolił ci się odzywac?! - warknął, dociskając głowę chłopaka do podłoża jeszcze bardziej.
- Nie mogę już wytrzymać. -  Maurycy poczuł nabrzmiałą męskość, napierającą na jego tyłek. Mężczyzna chwilę go drażnił, a po chwili wszedł w niego z całej siły. Wchodził coraz głębiej i mocniej. Ból rozszedł się po całym ciele chłopaka. Przygryzł mocno krwawiące wargi, aby stłumić krzyk. Miał wrażenie, że jest rozrywany od środka.  Nie był niedoświadczony w takich sprawach, ale tamten koleś wziął go bez jakiegokolwiek przygotowania.
 Dużych rozmiarów męskość z każdym ruchem kaleczyła jego wnętrze. Mężczyzna zaczął coraz bardziej przyspieszać wydając przy tym głośne jęki rozkoszy. Maurycy nie wiedział ile to już trwa. Stracił poczucie czasu. Czuł obrzydzenie i ból. Nieznajomy był już na granicy wytrzymałości. Zrobił jeszcze kilka pchnięc i gorąca ciecz zalała wnętrze chłopaka.
Zaraz zwymiotuję, pomyślał i usłyszał śmiech pozostałych mężczyzn. Poczuł ulgę, gdy mężczyzna wysunął się z niego. Za chwilę jednak zdał sobie sprawę z tego, że to nie koniec. To dopiero początek tego koszmaru.
- Szybko ci poszło. Teraz moja kolej.
- Tylko prędko. 
Podszedł do niego drugi. Wyjął swojego nabrzmiałego penisa ze spodni i zaczął napierać na tyłek Maurycego. Gdy już miał w niego wejść, rozległ się czyjś krzyk.
- Co wy robicie?! Już wezwałam policję. Zostawcie chłopaka. Policja za chwilę tu będzie! - wykrzykiwała starsza kobieta mocno gestykulując rękoma. Mężczyźni rozejrzeli się po sobie i kiwnęli głowami.
- Chłopaki! Spadamy! – krzyknął jeden z nich i tuż po chwili wszyscy zaczęli uciekac, zostawiając leżącego czarnowłosego. Jeden z nich wrócił się jeszcze, kopnął go w głowę, po czym szybko podążył za znajomymi, śmiejąc się szyderczo.
Maurycy leżał na ziemi pobity, brudny i zgwałcony. Nie miał siły się poruszyć. Czuł jak jego siły nagle zaczynają opadać. Obraz przed oczami był coraz bardziej niewyraźny. Przez mgłę ujrzał jakąś kobietę. Schyliła się nad nim, lekko szturchając go w ramię.
- Proszę pana. Już ich nie ma. Zadzwonić na pogotowie? - spytała przerażonym głosem. Chciał coś odpowiedzieć, ale obraz całkowicie zniknął. Nastała pustka...

~~*~~
 (Anika)


- Nie musisz udawać dobrą osobę, przecież i tak nie obchodzi cię, co się ze mną dzieje - powiedziała dziewczyna zimnym tonem, trzymając telefon przy uchu. Drugą rękę mocno ścisnęła w pięść.
- Nie mów tak - odpowiedział ochrypłym głosem mężczyzna. - Przecież to nie tak, że mnie nie interesujesz. Ty sama wybrałaś...
- Nic nie wybrałam! To ty tak postanowiłeś. Nie zwalaj teraz na mnie winy! - krzyczała nie zważając na innych domowników. Miała w nosie, czy ją usłyszą, czy nie. Pewnie i tak nie usłyszą, przecież postarała się o dosyć grube drzwi i ściany. Westchnęła.
- Aniko, sądzę, że powinnaś się uspokoić. Możemy się spotkać? - spytał spokojnie mężczyzna.  
- Sądzę, że nie mamy po co się spotykać. Czekam na przelew pieniędzy - powiedziała i rozłączyła się.
Oparła się bezsilnie o ścianę. Nie chciała spotkać się z tym facetem, który był jej ojcem. Tylko jeden jedyny raz z nim rozmawiała. To było kilka lat temu w dzień pogrzebu jej matki. Pamięta jak siedziała rozpłakana nad grobem i kompletnie nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Bała się pójść do domu dziecka. Była bezsilna. Wtedy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Gdy odwróciła się, ujrzała ubranego na czarno mężczyznę w średnim wieku. Twarz miał zakrytą szalikiem i okularami przeciwsłonecznymi, pomimo braku słońca.
- Nie siedź tak, Aniko. Przeziębisz się – szepnął. Dziewczyna zaczęła się bać. Rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby jej udzielić pomocy w razie potrzeby. Niestety nikogo nie było.
- K-kim pan jest? - wymamrotała niepewnie, po czym wstała i oddaliła się na bezpieczny dystans. - Skąd pan zna moje imię?
- Spokojnie. Nic ci nie zrobię - mężczyzna wyciągnął obydwie ręce do przodu, aby pokazać, że nic w nich nie ma i nic jej nie grozi. - Jestem twoim tatą - powiedział zdejmując okulary.
Dziewczyna spojrzała na niego z obrzydzeniem. Kiedyś wiele razy słyszała o tym mężczyźnie. Był bardzo bogatą i znaną osobą, a jej matka była zwykłą sprzątaczką w jego domu. Mieli romans, czego wynikiem była Anika. Historia jak z jakiegoś kretyńskiego filmu, pomyślała.
Matka, co prawda zawsze mówiła z miłością o nim, ale Anika nie mogła tego zrozumieć... Przecież ją porzucił, gdy dowiedział się o ciąży! A teraz przychodzi jak gdyby nic i oznajmia mi, że jestem jego córką?! Dziewczyna nie mogła już wytrzymać tego napięcia. Zaczęła płakać.
- Jak śmiesz tu przychodzić?! Jak śmiesz przychodzić dopiero teraz i mówić mi, że jesteś moim ojcem?! Gdzie byłeś przez te wszystkie lata!? Gdzie byłeś, gdy potrzebowała cię mama?! Gdy ja cię potrzebowałam. Wiesz jak się czułam, gdy na przedstawieniach u innych dzieci były całe rodziny, a u mnie nikt?! Mama musiała pracować, więc rzadko kiedy mogła przychodzić. Byłam sama. Zawsze sama... - urwała i opadła bezsilna na ziemię. Zaczęła mocno płakać, jakby chciała wylać z siebie wszystkie emocje, które kumulowały się przez bardzo długi czas.
- Aniko...ja przepraszam - mężczyzna schylił się do niej i chciał ją przytulić. Jednak wiedział, że ten czyn mógłby być źle przyjęty przez córkę. Dostrzegł łańcuszek na jej szyi. Mały, szmaragdowy kamień. Uśmiechnął się lekko. Doskonale pamiętał ten wisiorek. Kupił go na pierwsze urodziny Aniki. Co roku na święta, urodziny i z okazji innych świąt coś jej wysyłał. Zawsze o niej myślał. Szkoda, że dziewczyna najwidoczniej o tym nie wiedziała. No tak. Taka była umowa, pomyślał.
- Nie przepraszaj. Po prostu zniknij. Nie chcę cię widzieć. Nigdy się mną nie interesowałeś. Zrób teraz tak samo. Nie potrzebuję cię - dziewczyna spojrzała w oczy ojca. Były dokładnie takiego samego koloru jak jej. Zielone z brązowym odcieniem. - Proszę. Nie odwiedzaj mnie więcej. Nie chcę tego. Nie chcę litości.
Mężczyzna wstał. Wiedział, że jego obecność sprawia, że Anika jeszcze bardziej się denerwuje, a tego przecież nie chciał. Z drugiej strony nie mógł jej tak zostawić. 
- Ofiaruję ci dom i będę wypłacac co miesiąc pieniądze. Zrobisz z tym, co uważasz. Nie chcesz mnie widzieć. Rozumiem. Jednak przyjmij chociaż to. Możesz mnie traktować jak ojca, obcą osobę lub jakbym nie istniał. Jak ci wygodniej - spojrzał na dziewczynę. Zakryła twarz dłońmi. Chciał ją przytulić, ale nie mógł. Odszedł, nie czekając na odpowiedź...
Anika wzdrygnęła się na samą myśl o tamtym wydarzeniu. Widywała ojca wiele razy w gazetach i telewizji, jednak nadal traktowała go jak obcą osobę. Nie planowała nigdy tego zmieniać. Dostawała pieniądze i to jej wystarczyło... Jednak czasem zastanawiała się, jakby wszystko potoczyło się, gdyby z nim poszła. Gdyby go nie odtrąciła...
- Muszę się napić - dziewczyna skierowała się na dół do kuchni. Będąc na schodach usłyszała muzykę pochodzącą z jej telefonu. Pewnie znowu ten idiota, pomyślała.
Weszła do kuchni i sięgnęła po wodę smakową. Dzwoniący telefon nadal siedział w jej głowie.
- A! Jak to ten idiota, to nie wiem, co zrobię - wrzasnęła i pobiegła. W momencie, gdy wpadła do pokoju, telefon znowu zaczął dzwonić. Zerknęła na wyświetlacz. Numer prywatny?
- Słucham?
- Witam. Czy rozmawiam z panią Aniką Jachowicz? - spytała kobieta spokojnym głosem. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Tak, a o co chodzi?
- Dzwonię ze szpitala. Pani współlokator, Marcel Grec, został przywieziony do nas niedawno.
- Co mu jest? - niemal krzyknęła. Z oczu zaczęły jej cieknąć łzy. - Żyje?!
- Proszę się nie martwić. Żyje. Jest pod obserwacją lekarzy. Został napadnięty. Pobito go i zgwałcono. Jest w szpitalu przy ulicy Cegłowskiej.
- Dziękuję za informację - rzuciła i natychmiast się rozłączyła. Złapała głęboki wdech. Była przerażona. Pędem ruszyła po torbę i pobiegła złapać jakiś tramwaj...

Trzydzieści minut później weszła do szpitala. Skierowała się do recepcji.
- Dzień dobry. Niedawno został przywieziony tutaj Maurycy Grec. W której jest sali? - spytała stukając palcami o biurko. Starsza kobieta spojrzała na nią zza okularów. Niechętnie wstała i podeszła do jakichś kart. Zaczęła je przeszukiwać. W końcu wyjęła jedną z nich.
- Pan Maurycy Grec jest w sali 168 na piętrze pierwszym – oznajmiła.
- Dziękuję - powiedziała i niemal biegiem ruszyła w stronę pokoju, w którym przebywa chłopak. Skręcając w alejkę wpadła na jakiegoś mężczyznę.
- Przepraszam bardzo - krzyknęła i poszła dalej. Odwróciła się,  aby sprawdzić, czy mężczyźnie nic nie jest. On również  odwrócił się, ale była zbyt daleko, aby móc zobaczyć jego twarz.

- Maurycy - powiedziała, gdy zobaczyła leżącego chłopaka. Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała, iż nic mu nie jest. Co prawda wyglądał strasznie. Był bardzo poobijany. Podeszła bliżej i dotknęła go lekko. Łuk brwiowy i warga były zszyte. - Tak się bałam - szepnęła. Chłopak jednak nie odpowiedział. Był nieprzytomny. Sięgnęła po krzesło leżące po drugiej stronie sali i przysunęła je tuż obok łóżka. Usiadła i złapała czarnowłosego za dłoń.

~~*~~
(Maurycy)

Otworzyłem lekko oczy. Światło natychmiastowo mnie oślepiło. Zmrużyłem powieki, marszcząc brwi.  Poruszyłem się lekko, a po ciele przepłynęła wielka fala bólu. Syknąłem.
- Maurycy! - krzyknęła jakaś osoba. Ma taki znajomy głos. - Maurycy. Obudziłeś się wreszcie - powiedziała z ulgą. Znam ten głos, pomyślałem. Anika! Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła otworzyłem je całkowicie. Zobaczyłem pochylająca się nade mną dziewczynę. Uśmiechnęła się lekko, jednak w jej oczach widziałem smutek. Zerknąłem na bok. Byłem w nieznanym mi miejscu. Białe ściany były lekko zniszczone i puste. W rogu wisiał włączony telewizor. Leciał właśnie jakiś teleturniej.
- Gdzie... ja jestem? - szepnąłem, rozglądając się po pomieszczeniu. 
- Nic nie mów - odpowiedziała dziewczyna. - Wszystko ci opowiem - usiadła  na krześle i złapała mnie za dłoń. - Zostałeś napadnięty. Pobito cię i... - zerknęła na mnie niepewnie. - I zgwałcono - dodała cicho. Pamiętasz? To był Aaron?! - niemal wrzasnęła. - Poszedłeś z nim, a później wylądowałeś w szpitalu. To był on?
Zamknąłem oczy. Nie krzycz, pomyślałem. Wróciłem myślami do tamtych zdarzeń.
- Wracałem z Aaronem, później chyba się z nim pokłóciłem. Pokłóciłem? Może nie. Nie wiem. Szedłem sam i zobaczyłem jakichś gości. Zaciągnęli mnie w ciemną alejkę. Szarpałem się. Próbowałem uciec. To nic nie dało. Byli silniejsi. Zaczęli mnie bić , a później jeden z nich... - wzdrygnąłem się na samą myśl, o tym co mi zrobił. - I nagle przestali... ktoś ich chyba powstrzymał. Nie wiem. Nie wiem, co było dalej – dodałem.
- Już nic nie mów. Możesz płakać przy mnie. Wiesz o tym, prawda? Nie kryj swoich uczuć.
Kiwnąłem głową i uroniłem kilka łez. Nie byłem w stanie więcej płakać. Wszystko mnie bolało. Tak bardzo chciało mi się spac. Nawet nie zauważyłem, gdy znowu oddałem się w objęcia Morfeusza...

~~*~~
(Aaron)


Następnego ranka Aaron przyszedł do szkoły wcześniej. Planował rozejrzeć się po budynku. Spacerował przez długie korytarze. Rozglądał się uważnie, aby móc zapamiętac wszystko jak najlepiej, a z tym miał zawsze problem. Wszystko przez jego brak obeznania w terenie.
Na ścianach wisiały gabloty, a w nich były różne zdjęcia, dyplomy i puchary. Jedno ze zdjęć szczególnie przykuło jego uwagę. Byli na nim Maurycy i Anika. Dziewczyna była  uśmiechnięta i trzymała rękę na ramieniu chłopaka, który głowę miał odwróconą na bok i patrzył zamyślonym, smutnym wzrokiem w jakąś przestrzeń. Maurycy na zdjęciu był bardzo chudy. Jego postawa znacznie różniła się od obecnej. A najbardziej przerażające były te jego puste oczy...
- Dziwne – szepnął, wpatrując się w zdjęcie. Stał tam jeszcze chwilę, po czym ruszył dalej...
W pewnym momencie zauważył, że jest obok drzwi pokoju uczniowskiego. Na samą myśl o wczorajszym wydarzeniu poczuł ucisk w sercu. Ruszył dalej, aby nie spotkac przypadkiem Kajetana.
Zerknął na duży, wiszący zegar. Już ta godzina? pomyślał i szybko poszedł w stronę klasy...

~~*~~
(Aaron, Anika)

- Maurycy Grec? - spytała nauczycielka rozglądają się po klasie.
- Maurycego nie będzie przez tydzień - odpowiedziała Anika.
- Coś się stało? Wczoraj nagle wybiegł z klasy, a dzisiaj go nie ma...
- Jest po prostu chory, pani profesor.
- Rozumiem - powiedziała kobieta w średnim wieku i kontynuowała sprawdzanie listy obecności.
Aaron spojrzał na wolne miejsce obok. Ławka po tamtej stronie była ozdobiona wystruganymi obrazkami i napisami w jakimś obcym języku. Zmarszczył brwi. Rozchorował się? Wczoraj nie wyglądał na chorego, pomyślał i zerknął w stronę siedzącej Aniki. Postanowił, że zapyta dziewczynę co się stało.
- Panie Maklakiewicz? - z rozmyślań wyrwał go głos kobiety.
- A-ach tak? Słucham? - spytał nie wiedząc, co nauczycielka może od niego chcieć.
- Czy mógłby pan obudzić się i przyjść przedstawić przed klasą?
Chłopak wstał i skierował się pod tablicę.
       - Jestem Aaron. Przeprowadziłem się do tego miasta tydzień temu...
- Lubisz imprezować? - przerwała mu jedna z dziewczyn. Chłopak zaśmiał się lekko odsłaniając proste, białe zęby.
- Jak prawie każdy w tym wieku – odparł.
- Mogę cię oprowadzić po mieście - krzyknęła inna dziewczyna, na co jej pozostałe koleżanki natychmiastowo zareagowały. Nastąpiła dyskusja, kto oprowadzi czarnookiego po mieście. Chłopak pomyślał, że to dobra okazja, aby ulotnic się z tego miejsca. Szybko poszedł do ostatniej ławki i spojrzał na Anikę. Dziewczyna wyglądała na mocno zmartwioną i zamyśloną.
Lekcja minęła bardzo szybko. Nauczycielka musiała co chwilę uciszać dziewczyny, które swój wzrok skupiały na nowym uczniu. i szeptały między sobą. Aaronowi nie przeszkadzało kilkanaście damskich par oczu, patrzących wprost na niego. Dziewczyny kompletnie go nie ruszały. Owszem, lubił z nimi przebywać, a żywe zainteresowanie jego osobą przez płeć piękną podnosiła jego ego, ale wolał chłopaków. Odkrył to kilka lat temu. Od tego czasu dziewczyny traktował wyłącznie jako dobre koleżanki...

Zadzwonił dzwonek na przerwę. Anika jak najprędzej wyszła z klasy. Nie miała ochotę, aby zachwycać się wraz z innymi dziewczynami przystojnym blondynem. Owszem, podobał jej się, ale teraz to schodziło na drugi plan. Martwiło ją to, jak Maurycy radzi sobie w szpitalu. Bała się o niego.
Aaron skierował się za Aniką. Gdy ją dogonił, złapał dziewczynę za ramię.
- Hej Anika - powiedział przyjaznym tonem.
- O, Aaron. Cześć - odpowiedziała dziewczyna wyrwana z rozmyślań. - W czymś mam ci pomóc?
- Właściwie, to mam pytanie. Maurycy jest chory? - dziewczyna zmarszczyła brwi. Blondyn wydał jej się godną zaufania osobą, ale nie chciała mu powiedzieć, co się wczoraj wydarzyło. Z drugiej strony nie chciała go okłamywać...
- Maurycy wczoraj został pobity, dlatego go nie ma. Jest w szpitalu przy Cegłowskiej  - wyszeptała tak, aby nikt nie mógł usłyszeć. Tyle mogę powiedzieć. Nie skłamałam, ale nie wyjawiłam wszystkiego.
- Wczoraj? Jak wracał do domu?! - krzyknął chłopak. Dziewczyna zaczęła go uciszać i pociągnęła na bok. Kilka osób dziwnie się na nich spojrzało.
- Nie musisz tak wrzeszczeć. Nie chcę, aby inni wiedzieli o tym. Mogą się domyśleć, że to o Maurycego chodzi. Doskonale wiedzą, że ma ze mną bardzo dobre kontakty, a na dodatek nie ma go w szkole...
- Rozumiem - powiedział speszony chłopak.
Kto by pomyślał, że taki chłopak się rumieni. Słodki... Chętnie przytuliłabym go...To nie czas na takie coś! Dziewczyna pokręciła głową, aby odgonić niepotrzebne myśli.
- Nie musisz się o nic martwić - oznajmiła.
- Jak to nie muszę? Gdybym nie kazał mu iść do domu, nikt by go nie pobił. Idę go odwiedzić - rzucił i pobiegł w stronę wyjścia. Usłyszał jeszcze wołanie Aniki, tłumione przez hałasy na korytarzu.

- Nie możesz go odwiedzić! On... - przerwała, gdy straciła chłopaka z oczu. Jęknęła zmartwiona.  Niepotrzebnie mu mówiłam, pomyślała i osunęła się bezsilnie na ławkę... 



sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 3.

Rozdział 3.
~~*~~
(Maurycy, Aaron, Kajetan)

    Czarnooki dalej wpatrywał się w Kajetana i Maurycego. Był bardzo zaskoczony widokiem, jaki miał tuż przed sobą. Potarł nerwowo włosy i odchrząknął.
    Przewodniczący zerknął w stronę chłopaka stojącego w drzwiach i niechętnie odsunął się od czarnowłosego, wywracając przy tym oczami. Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadza, a szczególnie w takich zajęciach.
    - W czym mogę pomóc? - spytał poirytowanym głosem, poprawiając swoje ciuchy. Czarnooki nie odpowiedział. Wpatrywał się w Maurycego próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Chłopak jednak wydał się nieporuszony tym wszystkim. Miał obojętny wyraz twarzy i chłodne oczy.
     Maurycy w końcu postanowił przerwać tą walkę na spojrzenia. Odwrócił się od czarnookiego i zaczął szybko poprawiać swoje ubrania. Nie widział powodu, dla którego miałby tu dalej zostać. Przecież chłopak przyszedł do przewodniczącego, a nie do niego...
    - Dokończymy to kiedy indziej - rzucił do Kajetana i skierował się pewnym krokiem do wyjścia. Przechodząc obok blondyna, intensywnie spojrzał mu w oczy, lekko szturchając go w ramię. Poczuł narastający triumf. Wreszcie doprowadził do tego, że ten wkurzający uśmieszek zniknął z twarzy blondyna.


    - Więc w czym mogę pomóc? - powtórzył przewodniczący kierując się w stronę swojego biurka. - Nie musisz tak stać w drzwiach. Śmiało, wejdź i usiądź. - Wskazał na krzesło stojące przed jego mahoniowym biurkiem. Sam usiadł na dużym, czarnym fotelu.
    Chłopak skierował się na miejsce, wskazane przez Kajetana. Gdy usiadł, rozjerzał się po pokoju. Nie chciał patrzeć teraz na twarz, którą miał przed sobą. Czuł się niezręcznie. Co prawda pukał do drzwi, a że nikt nie odpowiedział, to postanowił sprawdzić, czy są otwarte. Nie jego wina, że trafił na taką sytuację. Przecież nie chciał. Gdyby wiedział, nie wszedłby do tego cholernego pokoju. Z drugiej strony, kto mądry wybiera takie miejsca na szybkie numerki, nie zamykając przy tym drzwi? Chłopak westchnął przeciągle i spojrzał na przewodniczącego, który ze spokojem, popijał herbatkę.
    - Nazywam się Aaron Maklakiewicz. Jestem nowym uczniem - powiedział.
    - Ach, tak. Słyszałem o tobie od dyrektora. - Kajetan wstał i skierował się w stronę dużej szafy. Wyjął z niej torbę i podał ją Aaronowi. - Tu jest twój strój na wf oraz identyfikator, który musisz mieć zawsze przy sobie.
    Blondyn wziął do ręki identyfikator i zaczął go oglądać z każdej strony. Był mały o niebieskim kolorze z czarnymi napisami. Widniała na nim nazwa szkoły, nazwisko i imię ucznia oraz klasa, do której uczęszcza.
    - Mam nadzieję, że spodoba ci się w naszej szkole - mówiąc to przewodniczący przybrał miły wyraz twarzy. Widać było jednak, że jego uśmiech jest wymuszony. - Może chcesz napić się herbaty albo kawy? - spytał.
    - Nie, dziękuję. Będę już wychodzić -  blondyn powiedziawszy to wstał i skierował się ku wyjściu.
    - Mam nadzieję, że nie powiesz nikomu o wcześniejszej sytuacji - usłyszał, gdy miał otwierać drzwi. Wtedy na myśl przyszło mu pytanie. Wiedział, że jeżeli nie spyta teraz, to nie będzie miał już takiej możliwości. Zaczerpnął dużo powietrza.
    - Czy wy jesteście parą? - rzucił na wydechu. W sali rozbrzmiał głośny śmiech.  Aaron spojrzał na chłopaka niepewnie. Czemu on się śmieje?- pomyślał, patrząc na rozbawionego szatyna.
    - Wiesz... - zaczął mówić. - Dla Maurycego nie istnieje takie coś jak związek. On ma swoje prawa, którymi się kieruje. Chce z kimś się przespać, to po prostu to robi. Z drugiej strony... - przerwał i posmutniał. Jego mina wskazywała na to, że intesywnie o czymś myśli. - Z drugiej strony, gdyby tylko okazał jakąś chęć zawarcia związku... A zresztą. Nieważne. Dla niego nie istnieje takie coś jak miłość. Zapamiętaj to.
    Aaron kiwnął głową i wyszedł z sali. Niezbyt chciał uwierzyć w słowa Kajetana, ale sytuacja, którą zastał wcześniej, wskazywała na to, iż to wszystko jest prawdą. Usiadł na ławce i oparł głowę o ścianę. Przymknął powieki.
    A więc Maurycy sypia z byle kim... Jak zwykła dziwka, pomyślał czując lekki ból w klatce piersiowej. I jeszcze ten obraz smutnego przewodniczącego w jego głowie. Te oczy, diametralnie zmieniające się z obojętnych na smutne, pełne żalu. Nie potrafił o tym zapomnieć.
    - Chcę dowiedzieć się o nim więcej - szepnął sam do siebie. Nurtowało go pytanie - dlaczego Maurycy taki jest? Aaron postanowił, że zbliży się do niego. Nie wiedział, jak to zrobi, ale był twardy w swoich postanowieniach. Zawsze dostawał to, czego chciał. Tak też musiało być w tej sytuacji. Martwiło go tylko zachowanie Maurycego, które wskazywało na to, iż nie jest zadowolony z jego towarzystwa...
     - Wszystko da się zmienić. Nie ma rzeczy niemożliwych - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Zapragnął stopić lodowe serce chłopaka. Złamać go.
     Ruszył do wyjścia, jednocześnie obmyślając w głowie plan, jak sprawić, aby jego stosunki z czarnowłosym były dobre. I nie, nie miał na myśli jakichkolwiek stosunków seksualnych. Nie chciał Maurycego w takim znaczeniu. Przecież to tak, jakby wziął dmuchaną lalkę i zaczął ją posuwać. Bez uczuć, emocji. Bez niczego. Tylko ile zdoła wytrzymać?

~~*~~
(Maurycy)

    Siedziałem na betonowych schodach, prowadzących do szkoły. Od dłuższego czasu, czekałem na Anikę i Kryspina, którzy mieli wrócić do szkoły na chwilę. Jednak w ich znaczeniu ta chwila trwała bardzo długo...
Rozjerzałem się niecierpliwie po placu. Większość osób już wyszła z terenu szkoły i skierowała się albo do domu, albo do jakiejś kawiarni. Każdy chciał zaznać wolności ostatni raz przed jutrzejszym rozpoczęciem nauki.
     Zerknąłem na zegarek. Czas mijał dalej, a żadne z nich wciąż nie przychodziło. Nie miałem ochoty czekać na nich dłużej. Przecież oni rano na mnie nie zaczekali. Czemu więc ja miałem to zrobić?
    Skoczę jeszcze sprawdzić, czy nie ma ich na korytarzu, pomyślałem i wstałem. Odwróciłem się gwałtownie i wpadłem na jakąś osobe. Do mojego nosa doleciał znajomy zapach z rana i  wzdrygnąłem się na samą myśl, że wpadłem na chłopaka z wcześniej. Cofnąłem się na bezpieczną odległość, zapominając jednocześnie, że nie mam za sobą miejsca. Straciłem równowagę i poczułem jak tracę grunt pod nogami. Spadłbym, gdyby nie ręce blondyna mocno zaciśnięte na moich ramionach, chroniące przed upadkiem...
    Zmarszczyłem gniewnie brwi. Znowu mi pomógł. Ponownie sytuacja zmusiła mnie do tego, aby mu podziękować. Przecież nie mogłem odejść bez słowa. Nie chciałem wyjść na niewychowanego bachora...
    - Dzięki - wymamrotałem niechętnie, niezwracając uwagę na to, czy chłopak zdoła mnie usłyszeć. Wyrwałem rękę z jego uścisku i zszedłem na plac w celu szybkiej ewakuacji z jego pobliża. Na dzisiaj miałem dość kontaktu z tym prześladowcą. Gdzie nie spojrzałem tam był on...
    - Czekaj - usłyszałem wołanie chłopaka, jednak nie zatrzymałem się. Niby po co?
    Blondyn złapał mnie za ramię, zmuszając, abym stanął. Przygryzłem wargę i odwróciłem się. Czarnooki roześmiał się. Czemu on się śmieje?!
    - Czego chcesz? - warknąłem. Spojrzałem na swoje ramię, na którym nadal widniała ręka chłopaka. - Długo jeszcze będziesz mnie trzymać? - Chłopak podążył za moim wzrokiem i, gdy zobaczył o co mi chodzi, szybko odsunął się.
    - Jestem Aaron - uśmiechnął się i wystawił rękę. Prychnąłem.
    - Na pewno chcesz uścisnąć moją dłoń? - spytałem rozbawiony. Co prawda poszedłem umyć dłoń po tym jak trzymałem ją na męskości Kajetana, no ale blondyn o tym nie wiedział...
    Uśmiech z twarzy blondyna nagle zniknął. Cofnął rękę wsadzając ją do kieszeni czarnych spodni. Tak bardzo chciało mi się śmiać. Na razie jest 3:2 dla ciebie, ale nie mam zamiaru przegrać, pomyślałem i poraz kolejny poczułem triumf.
    - Mauryś! - damskie wołanie wyrwało mnie z rozmyślań. Spojrzałem na schody, z których zbiegała Anika, ciągnąc za sobą niezadowolonego Kryspina. Gdy podbiegła do mnie i Aarona, spojrzała pytająco w moją stronę. Przez chwilę nie wiedziałem o co jej chodzi.
    - To jest Aaron - wskazałem na blondyna obojętnie. - Jak wcześniej mogłaś zauważyć jest nowy w naszej klasie, szkole i tak dalej. Aaronie, to jest Anika i Kryspin.
    Blondyn wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, a ona rzuciła mu się w ramiona mocno go ściskąjąc.
    - Łaaa, ale masz mięśnie! - pisnęła podniecona, macając zszokowanego chłopaka. Patrzyłem na tę sytuację cały rozbawiony. Masz za swoje, blondasku.
    - Już daj mu spokój. - Kryspin odciągnął Anikę i uścisnął dłoń Aarona. - Nie przejmuj się nią. Ma problemy psychiczne. - Powiedział rozbawiony klepiąc chłopaka w ramię.
    - Sam masz problemy psychiczne! - krzyknęła oburzona dziewczyna bijąc rudowłosego po plecach. Aaron roześmiał. Wszyscy zaczęli śmiać się. Oprócz mnie...
    Westchnąłem poirytowany. Ta sytuacja niezbyt zaczęła mi się podobać. Zbyt łatwo zaczęli się z nim spoufalać. Jeszcze brakuje, aby wracał z na...
    - Gdzie mieszkasz? - spytała dziewczyna.
    - Przy ulicy Leśnej.
    - O! To blisko nas. Wrócisz z nami, prawda? - Anika nie czekając na odpowiedź, wzięła chłopaka pod ramię i zaczęła go prowadzić. Odwróciła jeszcze tylko lekko głowę w moją i Kryspiną stronę i puściła nam oczko, wystawiając przy tym język.
    - Myślisz, że ten blondyn spodobał się Anice? - spytał Kryspin przyglądając się tej dwójce.
    - W sumie, to jest w jej guście. Chyba. A co? Zazdrosny jesteś? - spojrzałem na niego zaciekawiony.
    - Cii! Ciszej. - pisnął chłopak zakrywając mi usta. - Nie jestem zazdrosny! Niby o kogo? O tego kolorowego pajaca? Spójrz jak ona wygląda. - Prychnął oburzony.
    Zacząłem się śmiać. Aaron i Anika odwrócili się i spojrzeli na mnie pytająco. Machnąłem głową, aby dać im do zrozumienia, że nic godnego ich uwagi się nie stało. Kryspin szedł obok mnie patrząc na ziemię i kopiąc jakiś kamyk. Mogłem zauważyć jego zdenerwowaną minę. Położyłem mu rękę na ramieniu i przyciągnąłem go do siebie.
    - Nie martw się, rudzinko - szepnałem mu do ucha. - Przecież masz swoją czarnulkę z Infernus. A tak w ogóle, to coś się miedzy wami wydarzyło? - spytałem odsuwając się od niego.
    - Nie jest łatwa. Narazie nic ciekawego, ale piszemy ze sobą. Jest pierwszakiem - odpowiedział. Kąciki jego ust podniosły się lekko.
    - Więc działaj - powiedziałem, a po chwili dodałem szeptem - kochanie. - Chłopak wzdrygnął się i szybko odsunął ode mnie, czerwieniąc się na całej twarzy. Od dłużeszego czasu zastanawiałem się, czy Kryspin nie ma przypadkiem skłonności biseksualnych. On wciąż upierał się, że jest stuprocentowym hetero, ale jego reakcje wskazywały na coś innego... A może to tylko moja wyobraźnia?
    - Chodźcie szybciej, ślimaki! - zawołała nas Anika wciąż trzymając za ramię blondyna. Przyspieszyliśmy i tuż po chwili ich dogoniliśmy...

~~*~~
(Anika, Kryspin, Maurycy, Aaron)

    - Myślę, że to Maurycy powinien odprowadzić Aarona - powiedziała oburzona dziewczyna. - Przecież zna go najdłużej.
    Od kilku minut trwała rozmowa na temat tego, kto odprowadzi blondyna do domu. Chłopak mówił, że nikt nie musi tego robić, ale Anika upierała się, że ktoś musi mu pokazać okolicę, a tym samym odprowadzić...
    - Czy ja wyglądam jak niania? - czarnowłosy spytał, wskazując jednocześnie na siebie. Tamci zaczęli mu się uważnie przyglądać.
    - W sumie... - zaczął mówić Kryspin, ale gdy zobaczył zdenerwowaną minę przyjaciela, szybko zmienił temat. - To może ty Anika?
    - Ja...muszę gdzieś zadzwonić - powiedziała dziewczyna patrząc na bok. Nie chciała teraz na nich patrzeć. Bała się, że mogą cokolwiek wyczytać z jej twarzy. W głębi serca chciała odprowadzić blondyna, który bardzo jej się spodobał, ale musiała coś załatwić. Nie może odkładać tej rozmowy na później. Zbyt długo to robiła.  - A ty Kryspin?
    - Spotykam się z Kają - powiedział zadowolony. Cieszył się ze spotkania z czarnowłosą dziewczyną, którą poznał w Infernus. Oprócz tego od dzisiaj będzie mógł widywać ją w szkolę. Rozmarzył się i wyłączył z rozmowy...
    - Dooobra - westchnął poirytowany Maurycy. Zdenerwował się tą sytuacją. Jak to wyglądało? Stali na chodniku dyskutując o tym, kto odprowadzi Aarona do domu. Z drugiej strony nie sądził, aby odprowadzenie go było konieczne. Chłopak był wyższy, bardziej umięśniony. Jeżeli miałoby coś mu się stać na pewno poradziłby sobie, a jeśli chodzi o trafienie do domu, to przecież jakoś do szkoły musiał dojść, wiec z powrotem nie powinien mieć problemów...
    - W takim razie my już będziemy się zbierać - powiedziała dziewczyna i złapawszy Kryspina, ruszyła w stronę domu.
    - Chodźmy - rzucił Maurycy i zaczął iść, nie zwracając uwagę na towarzysza. Wcale nie miał ochoty, aby robić dodatkowe kilometry. Może jakoś daleko nie było, ale mimo wszystko nie chciało mu się.  Miał więcej rzeczy do robienia. Musiał posprzątać w pokoju i iść do fryzjera...
    Jakiś czas szli bez słów. Maurycy spojrzał za siebie. Był już daleko od miejsca rozstania z pozostałą dwójką. Nawet nie zauważył, że przeszli tak dużo...
    - Więc - zaczał mówić Aaron, idąc już teraz przy boku bruneta. - Mieszkacie jakoś obok siebie?
    - Nie. Wszyscy mieszkamy w jednym domu - zerknął na blondyna, aby móc zobaczyć jego reakcję. Aaron zmarszczył brwi. Niezbyt rozumiał o co chodzi. Z tego, co wie nie są rodzeństwem, więc czemu mieszkają razem? Maurycy wydał mu się coraz bardziej interesujący.
    - Dlaczego mieszkacie razem? - spytał. Na twarzy chłopaka pojawiło się coś w rodzaju bólu, ale szybko zostało to zamienione na maskę obojętności.
    - Jesteś bardzo ciekawski, Aaronie. Niestety nie wiem, czy mogę ci powiedzieć, dlaczego mieszkamy razem, tylko we trójkę. Rozumiem, że mogłeś poczuć się jak nasz nowy przyjaciel, ale ja cię nie przyjąłem do tego grona. Nie wiem, co inni o tobie myślą, ale ja... A zresztą, jeżeli chcesz się czegokolwiek dowiedzieć, to spytaj Anikę lub Kryspina. Może oni odpowiedzą na twoje pytanie. Daleko jeszcze?
    - Niedaleko. Na prawdę, jeżeli chcesz możesz już wrócić....
    - Okej. Widzę, że nie potrzebujesz już mojej pomocy - czarnowłosy pomachał ironicznie koledze i skierował się w stronę swojego domu. Wcale nie chciał go odprowadzać, ale nie liczył na to, iż blondyn powie mu, że może już wracać. Mógł go zatrzymać. Już dawno nie został tak potraktowany. Każdy wręcz bił się o niego, a on go po prostu olał. Przez połowe dnia wpatrywał się w niego, jak w obrazek, a teraz co? Kompletnie nic. Nawet nie podziękował, pomyślał ściskając ze złości pięści.
    - Czym ja się do cholery przejmuję? Tym idiotą? - prychnął. Szedł wyraźnie zdenerwowany. Gdyby mógł władać piorunami, wystrzeliwałyby one z niego i trafiały w byle co lub byle kogo.
    Przeszedł kilkaset metrów, gdy drogę zagrodzili mu podejrzanie wyglądający mężczyźni.
    - Witaj laleczko - powiedział jeden z nich, łapiąc go za ramię.
    - Chyba powinieneś zakupić okulary jeżeli nie odróżniasz mężczyzny od kobiety - odpowiedział na zaczepkę. Słowa z jego ust wypływały niczym jad. - A teraz życzę wam znalezienia innego kąska. - rzucił,  odtrącając jednocześnie rękę nieznajomego i ruszył przed siebie.
    - O! Jaki pyskaty - zaśmiał się drugi, podbiegając do bruneta i  łapiąc go za dwie ręcę mocno je unieruchamiając.
    - Tacy są najlepsi. - podszedł do nich trzeci i mocno uderzył go w twarz. - I co teraz, laleczko? - spytał rozbawiony, łapiąc czarne kosmyki włosów w dłoń.
    Maurycy splunął napastnikowi w twarz, dostając w odpowiedzi mocno w brzuch. Syknął z bólu i automatycznie zgiął się.
   - Tam jest ślepa uliczka. Chodźcie z nim, chłopaki - zawołał jeden z napastników.
Gdy prowadzili go przez ciemną, pomimo dnia ulicę, przez głowę Maurycego przepływały same przekleństwa. Tak bardzo chciał uciec, ale nie miał jak się wyrwać o wiele silniejszemu mężczyźnie. Mocno się z nimi szarpał, ale to nie odnosiło sukcesu. Czuł tylko mocniejszy uścisk. Postanowił zawołać pomoc.
    - Ratunku! - krzyknął z całych sił. Jeden z mężczyzn podszedł do niego i uderzył go z pięsci w brzuch.  - Pomocy! - powtórzył wołanie. Ponownie dostał, tylko tym razem w głowę. Obraz przed oczami rozmazał się. Poczuł jak jego nogi uginają się. Gdyby nie był trzymany przez mężczyznę, upadłby. Zachciało mu się wymiotować. Był bezsilny. Watpił, czy ktokolwiek zdołał go usłyszeć.  Zacisnął mocno powieki. Jeszcze brakowało mu tego, aby się rozpłakał. Wiedział doskonale, co planują. Przykre wspomnienia zaczęły wracać. Obiecał sobie, że nie da się już nigdy więcej potraktować jak szmatę. Obiecał Anice...
    Śliski język przejechał po jego szyji.  Wzdrygnął się i szarpnął mocno, aby wyrwać się mężczyźnie, co nie przyniosło skutku.  Usłyszał rozpinające się rozporki.  Zaczął mocniej się wiercić.  Cios zadany w plecy, spowodował, że osunął się bezwładnie na ziemię.  Czuł się bezsilny. Teraz uświadomił sobie to, jak jest cholernie słaby. Na samą myśl o tym, że czterech facetów będzie chciało się zaspokoić, zrobiło mu się nie dobrze. Zaraz zemdleję, pomyślał.  Gdyby był jeden lub dwóch napastników, mógłby bez problemu sobie poradzić...
    Jeden z mężczyzn pociągnął go tak, aby klęknął przed nim. Siegnął dłonią po swojego nabrzmiałego penisa i trącił nim po policzku czarnowłosego.
    Nie wezmę go do buzi. Wolę odgryźć sobie język, pomyślał, mocno przygryzając wargę.
    - Na co czekasz?! - krzyknął zniecierpliwiony mężczyzna. Chciał jak najprędzej poczuć swojego kutasa w ustach chłopaka, a później wziąć go mocno.
    - Chłopaczku, pośpiesz się, my też chcemy cię zerżnąć - powiedział poirytowanym głosem, drugi.
Maurycy nie dawał za wygraną. Coraz mocniej się zapierał. Coraz mocniej ściskał usta. Któryś z nich kopnął go w plecy i brzuch, ale to nie miało znaczenia. Przymknął powieki, aby powstrzymać łzy.

    - W takim razie od razu zerżnę cię w dupę! - mężczyzna zdjął szybko spodnie Maurycemu, niemal je rozrywając. Chłopak, pomimo oporu jaki stawiał, nadal był bezsilny. Poczuł smak krwi spływającej z jego ust, ale nadal mocno je przygryzał. Zaczął modlić się w myślach, aby ktokolwiek mu pomógł. Nie chciał znów czuć tego, co kiedyś.  Myślał, że zdołał od tego uciec...