Rozdział 4.
~~*~~
(Maurycy)
Gdy
Maurycy zaczął się wyrywać, podszedł do niego drugi mężczyzna, który związał mu
ręce tak mocno, że czuł jak sznur rani jego skórę. Teraz był jeszcze bardziej
bezsilny. Przeklinał siebie w myślach za tą niemoc. Po nieudolnej próbie
wyrwania się, został odwrócony tyłem do napastnika.
-
Patrzcie. Niezły tyłeczek - rzucił
mężczyzna, oblizując się na sam widok. Nie mógł doczekać
się, aż w wejdzie w tę jego dziurkę.
-
Jesteście pojebani! Niewyżyte pedały! - krzyknął Maurycy, podnosząc wzrok na
mężczyzn i obrzucając ich lodowatym spojrzeniem. Podszedł do
niego trzeci z nieznajomych i przycisnął jego
twarz mocno do ziemi.
- Ktoś pozwolił ci się
odzywac?! - warknął, dociskając głowę chłopaka do podłoża jeszcze bardziej.
- Nie
mogę już wytrzymać. - Maurycy poczuł nabrzmiałą
męskość, napierającą na jego tyłek. Mężczyzna chwilę go
drażnił, a po
chwili wszedł w niego z całej siły. Wchodził coraz głębiej i mocniej. Ból rozszedł się
po całym ciele chłopaka. Przygryzł mocno krwawiące wargi, aby stłumić krzyk. Miał wrażenie, że jest rozrywany od środka. Nie był niedoświadczony w takich sprawach, ale
tamten koleś wziął go bez jakiegokolwiek przygotowania.
Dużych
rozmiarów
męskość z każdym ruchem kaleczyła jego wnętrze. Mężczyzna zaczął coraz bardziej
przyspieszać wydając przy tym głośne jęki rozkoszy. Maurycy nie wiedział ile to już trwa.
Stracił poczucie czasu. Czuł obrzydzenie i ból. Nieznajomy był już na granicy
wytrzymałości. Zrobił jeszcze kilka pchnięc i gorąca ciecz zalała wnętrze
chłopaka.
Zaraz
zwymiotuję, pomyślał
i usłyszał śmiech pozostałych mężczyzn. Poczuł ulgę,
gdy mężczyzna wysunął się z niego. Za chwilę jednak zdał sobie sprawę z tego,
że to nie koniec. To dopiero początek tego koszmaru.
-
Szybko ci poszło. Teraz moja kolej.
-
Tylko prędko.
Podszedł do niego drugi. Wyjął
swojego nabrzmiałego penisa ze spodni i zaczął napierać na tyłek Maurycego. Gdy już miał w niego wejść, rozległ się czyjś
krzyk.
- Co
wy robicie?! Już wezwałam policję. Zostawcie chłopaka. Policja za chwilę tu
będzie! - wykrzykiwała starsza kobieta mocno gestykulując rękoma. Mężczyźni rozejrzeli
się po sobie i kiwnęli głowami.
-
Chłopaki! Spadamy! – krzyknął jeden z nich i tuż po chwili wszyscy zaczęli
uciekac, zostawiając leżącego czarnowłosego. Jeden z nich wrócił się jeszcze, kopnął go w głowę, po
czym szybko podążył za znajomymi, śmiejąc się szyderczo.
Maurycy
leżał na ziemi pobity, brudny i zgwałcony. Nie miał siły się poruszyć. Czuł jak
jego siły nagle zaczynają opadać. Obraz przed oczami był coraz bardziej
niewyraźny. Przez
mgłę ujrzał jakąś kobietę. Schyliła się nad
nim, lekko szturchając go w ramię.
-
Proszę pana. Już ich nie ma. Zadzwonić na pogotowie? - spytała przerażonym
głosem. Chciał
coś odpowiedzieć, ale obraz całkowicie zniknął. Nastała pustka...
~~*~~
(Anika)
- Nie
musisz udawać dobrą osobę, przecież i tak nie obchodzi cię, co się ze mną
dzieje - powiedziała dziewczyna zimnym tonem, trzymając telefon przy uchu.
Drugą rękę mocno ścisnęła w pięść.
- Nie
mów tak - odpowiedział
ochrypłym głosem mężczyzna. - Przecież to nie tak, że mnie nie interesujesz. Ty
sama wybrałaś...
- Nic
nie wybrałam! To ty tak postanowiłeś. Nie zwalaj teraz na mnie winy! -
krzyczała nie zważając na innych domowników. Miała w nosie, czy ją usłyszą, czy
nie. Pewnie i tak nie usłyszą, przecież postarała się o dosyć grube drzwi i
ściany. Westchnęła.
- Aniko,
sądzę, że powinnaś się uspokoić. Możemy się spotkać? - spytał spokojnie mężczyzna.
-
Sądzę, że nie mamy po co się spotykać. Czekam na przelew pieniędzy -
powiedziała i rozłączyła się.
Oparła
się bezsilnie o ścianę. Nie chciała spotkać się z tym facetem, który był jej
ojcem. Tylko jeden jedyny raz z nim rozmawiała. To było kilka lat temu w dzień
pogrzebu jej matki. Pamięta jak siedziała rozpłakana nad grobem i kompletnie
nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Bała się pójść do domu dziecka.
Była bezsilna. Wtedy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
Gdy odwróciła się, ujrzała ubranego na czarno mężczyznę w średnim wieku.
Twarz miał zakrytą szalikiem i okularami przeciwsłonecznymi, pomimo braku
słońca.
- Nie
siedź tak, Aniko. Przeziębisz się – szepnął. Dziewczyna zaczęła się bać.
Rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby jej udzielić pomocy w
razie potrzeby. Niestety nikogo nie było.
-
K-kim pan jest? - wymamrotała niepewnie, po czym wstała i oddaliła się na bezpieczny
dystans. - Skąd pan zna moje imię?
-
Spokojnie. Nic ci nie zrobię - mężczyzna wyciągnął obydwie ręce do przodu, aby
pokazać, że nic w nich nie ma i nic jej nie grozi. - Jestem twoim tatą - powiedział zdejmując okulary.
Dziewczyna
spojrzała na niego z obrzydzeniem. Kiedyś wiele razy słyszała o tym
mężczyźnie. Był bardzo bogatą i znaną osobą, a jej matka była zwykłą
sprzątaczką w jego domu. Mieli romans, czego wynikiem była Anika. Historia
jak z jakiegoś kretyńskiego
filmu, pomyślała.
Matka,
co prawda zawsze mówiła z miłością o nim, ale Anika nie mogła tego zrozumieć...
Przecież ją porzucił, gdy dowiedział się o ciąży! A teraz przychodzi jak
gdyby nic i oznajmia mi, że jestem jego córką?! Dziewczyna nie mogła już
wytrzymać tego napięcia. Zaczęła płakać.
- Jak
śmiesz tu przychodzić?! Jak śmiesz przychodzić dopiero teraz i mówić mi, że
jesteś moim ojcem?! Gdzie byłeś przez te wszystkie lata!? Gdzie byłeś, gdy
potrzebowała cię mama?! Gdy ja cię potrzebowałam. Wiesz jak się czułam, gdy na
przedstawieniach u innych dzieci były całe rodziny, a u mnie nikt?! Mama
musiała pracować, więc rzadko kiedy mogła przychodzić. Byłam sama. Zawsze
sama... - urwała i opadła bezsilna na ziemię. Zaczęła mocno płakać, jakby
chciała wylać z siebie wszystkie emocje, które kumulowały się przez bardzo
długi czas.
-
Aniko...ja przepraszam - mężczyzna schylił się do niej i chciał ją przytulić.
Jednak wiedział, że ten czyn mógłby być źle przyjęty przez córkę. Dostrzegł
łańcuszek na jej szyi. Mały, szmaragdowy kamień. Uśmiechnął się lekko. Doskonale
pamiętał ten wisiorek.
Kupił go na pierwsze urodziny Aniki. Co roku na święta, urodziny i z okazji
innych świąt coś jej wysyłał. Zawsze o niej myślał. Szkoda, że dziewczyna
najwidoczniej o tym nie wiedziała. No tak. Taka była umowa, pomyślał.
- Nie
przepraszaj. Po prostu zniknij. Nie chcę cię widzieć. Nigdy się mną nie
interesowałeś. Zrób teraz tak samo. Nie potrzebuję cię - dziewczyna spojrzała
w oczy ojca. Były dokładnie takiego samego koloru jak jej. Zielone z brązowym
odcieniem. - Proszę. Nie odwiedzaj mnie więcej. Nie chcę tego. Nie chcę
litości.
Mężczyzna
wstał. Wiedział, że jego obecność sprawia, że Anika jeszcze bardziej się
denerwuje, a tego przecież nie chciał. Z drugiej strony nie mógł jej tak
zostawić.
- Ofiaruję
ci dom i będę wypłacac co miesiąc pieniądze. Zrobisz z tym, co uważasz. Nie
chcesz mnie widzieć. Rozumiem. Jednak przyjmij chociaż to. Możesz mnie
traktować jak ojca, obcą osobę lub jakbym nie istniał. Jak ci wygodniej - spojrzał
na dziewczynę. Zakryła twarz dłońmi. Chciał ją przytulić, ale nie mógł.
Odszedł, nie czekając na odpowiedź...
Anika
wzdrygnęła się na samą myśl o tamtym wydarzeniu. Widywała ojca wiele razy w
gazetach i telewizji, jednak nadal traktowała go jak obcą osobę. Nie planowała
nigdy tego zmieniać. Dostawała pieniądze i to jej wystarczyło... Jednak czasem
zastanawiała się, jakby
wszystko potoczyło się, gdyby z nim poszła. Gdyby go nie odtrąciła...
-
Muszę się napić - dziewczyna skierowała się na dół do kuchni. Będąc na schodach
usłyszała muzykę pochodzącą z jej
telefonu. Pewnie znowu ten idiota, pomyślała.
Weszła
do kuchni i sięgnęła po wodę smakową. Dzwoniący telefon nadal siedział w jej
głowie.
- A!
Jak to ten idiota, to nie wiem, co zrobię - wrzasnęła i pobiegła. W momencie,
gdy wpadła do pokoju, telefon znowu zaczął dzwonić. Zerknęła na wyświetlacz.
Numer prywatny?
-
Słucham?
-
Witam. Czy rozmawiam z panią Aniką Jachowicz? - spytała kobieta spokojnym
głosem. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-
Tak, a o co chodzi?
-
Dzwonię ze szpitala. Pani współlokator, Marcel Grec, został przywieziony do nas niedawno.
- Co
mu jest? - niemal krzyknęła. Z oczu zaczęły jej cieknąć łzy. - Żyje?!
-
Proszę się nie martwić. Żyje. Jest pod obserwacją lekarzy. Został napadnięty.
Pobito go i zgwałcono. Jest w szpitalu przy ulicy Cegłowskiej.
-
Dziękuję za informację - rzuciła i natychmiast się rozłączyła. Złapała głęboki
wdech. Była przerażona. Pędem ruszyła po torbę i pobiegła złapać jakiś
tramwaj...
Trzydzieści minut później
weszła do szpitala. Skierowała się do recepcji.
-
Dzień dobry. Niedawno został przywieziony tutaj Maurycy Grec. W której jest
sali? - spytała stukając palcami o biurko. Starsza kobieta spojrzała na nią zza
okularów. Niechętnie wstała i podeszła do jakichś kart. Zaczęła je przeszukiwać.
W końcu wyjęła jedną z nich.
-
Pan Maurycy Grec jest w sali 168 na piętrze pierwszym – oznajmiła.
-
Dziękuję - powiedziała i niemal biegiem ruszyła w stronę pokoju, w którym
przebywa chłopak. Skręcając w alejkę wpadła na jakiegoś mężczyznę.
-
Przepraszam bardzo - krzyknęła i poszła dalej. Odwróciła się, aby sprawdzić, czy mężczyźnie nic nie jest.
On również odwrócił się, ale była zbyt
daleko, aby móc zobaczyć jego twarz.
-
Maurycy - powiedziała, gdy zobaczyła leżącego chłopaka. Odetchnęła z ulgą, gdy
ujrzała, iż nic mu nie jest. Co prawda wyglądał strasznie. Był bardzo
poobijany. Podeszła bliżej i dotknęła go lekko. Łuk brwiowy i warga były
zszyte. - Tak się bałam - szepnęła. Chłopak jednak nie odpowiedział. Był
nieprzytomny. Sięgnęła po krzesło leżące po drugiej stronie sali i przysunęła
je tuż obok łóżka. Usiadła i złapała czarnowłosego za dłoń.
~~*~~
(Maurycy)
Otworzyłem
lekko oczy. Światło natychmiastowo mnie oślepiło. Zmrużyłem powieki, marszcząc
brwi. Poruszyłem się lekko, a po ciele
przepłynęła wielka fala bólu. Syknąłem.
-
Maurycy! - krzyknęła jakaś osoba. Ma taki znajomy głos. - Maurycy. Obudziłeś
się wreszcie - powiedziała z ulgą. Znam ten głos, pomyślałem. Anika! Gdy moje
oczy przyzwyczaiły się do światła otworzyłem je całkowicie. Zobaczyłem
pochylająca się nade mną dziewczynę. Uśmiechnęła się lekko, jednak w jej oczach
widziałem smutek. Zerknąłem na bok. Byłem w nieznanym mi miejscu. Białe ściany
były lekko zniszczone i puste. W rogu wisiał włączony telewizor. Leciał właśnie
jakiś teleturniej.
-
Gdzie... ja jestem? - szepnąłem, rozglądając się po pomieszczeniu.
-
Nic nie mów - odpowiedziała dziewczyna. - Wszystko ci opowiem - usiadła na krześle i złapała mnie za dłoń. - Zostałeś
napadnięty. Pobito cię i... - zerknęła na mnie niepewnie. - I zgwałcono -
dodała cicho. Pamiętasz? To był Aaron?! - niemal wrzasnęła. - Poszedłeś z nim,
a później wylądowałeś w szpitalu. To był on?
Zamknąłem
oczy. Nie krzycz, pomyślałem. Wróciłem myślami do tamtych zdarzeń.
-
Wracałem z Aaronem, później chyba się z nim pokłóciłem. Pokłóciłem? Może nie.
Nie wiem. Szedłem sam i zobaczyłem jakichś gości. Zaciągnęli mnie w ciemną
alejkę. Szarpałem się. Próbowałem uciec. To nic nie dało. Byli silniejsi.
Zaczęli mnie bić , a później jeden z nich... - wzdrygnąłem się na samą myśl, o
tym co mi zrobił. - I nagle przestali... ktoś ich chyba powstrzymał. Nie wiem.
Nie wiem, co było dalej – dodałem.
-
Już nic nie mów. Możesz płakać przy mnie. Wiesz o tym, prawda? Nie kryj swoich
uczuć.
Kiwnąłem
głową i uroniłem kilka łez. Nie byłem w stanie więcej płakać. Wszystko mnie bolało. Tak bardzo chciało mi się spac. Nawet nie zauważyłem, gdy znowu oddałem się w objęcia Morfeusza...
~~*~~
(Aaron)
Następnego
ranka Aaron przyszedł do szkoły wcześniej. Planował rozejrzeć się po budynku.
Spacerował przez długie korytarze. Rozglądał się uważnie, aby móc zapamiętac wszystko jak najlepiej, a z tym miał zawsze problem. Wszystko przez jego brak obeznania w terenie.
Na ścianach wisiały gabloty, a w nich były
różne zdjęcia, dyplomy i puchary. Jedno ze zdjęć szczególnie przykuło jego
uwagę. Byli na nim Maurycy i Anika. Dziewczyna była uśmiechnięta i trzymała rękę na ramieniu
chłopaka, który głowę miał odwróconą na bok i patrzył zamyślonym, smutnym
wzrokiem w jakąś przestrzeń. Maurycy na zdjęciu był bardzo chudy. Jego postawa
znacznie różniła się od obecnej. A najbardziej przerażające były te jego puste oczy...
-
Dziwne – szepnął, wpatrując się w zdjęcie. Stał tam jeszcze chwilę, po czym
ruszył dalej...
W
pewnym momencie zauważył, że jest obok drzwi pokoju uczniowskiego. Na samą myśl
o wczorajszym wydarzeniu poczuł ucisk w sercu. Ruszył dalej, aby nie spotkac przypadkiem Kajetana.
Zerknął na duży, wiszący
zegar. Już ta godzina? pomyślał i szybko poszedł w stronę klasy...
~~*~~
(Aaron, Anika)
-
Maurycy Grec? - spytała nauczycielka rozglądają się po klasie.
-
Maurycego nie będzie przez tydzień - odpowiedziała
Anika.
- Coś
się stało? Wczoraj nagle wybiegł z klasy, a dzisiaj go nie ma...
- Jest
po prostu chory, pani profesor.
-
Rozumiem - powiedziała kobieta w średnim wieku i kontynuowała sprawdzanie listy
obecności.
Aaron
spojrzał na wolne miejsce obok. Ławka po tamtej stronie była ozdobiona
wystruganymi obrazkami i napisami w jakimś obcym języku. Zmarszczył brwi. Rozchorował
się? Wczoraj nie wyglądał na chorego, pomyślał i zerknął w stronę siedzącej Aniki. Postanowił, że zapyta
dziewczynę co się stało.
-
Panie Maklakiewicz? - z rozmyślań wyrwał go głos kobiety.
-
A-ach tak? Słucham? - spytał nie wiedząc, co nauczycielka może od niego chcieć.
- Czy
mógłby pan obudzić się i przyjść przedstawić przed klasą?
Chłopak
wstał i skierował się pod tablicę.
- Jestem Aaron. Przeprowadziłem się do tego miasta tydzień temu...
- Jestem Aaron. Przeprowadziłem się do tego miasta tydzień temu...
-
Lubisz imprezować? - przerwała mu jedna z
dziewczyn. Chłopak zaśmiał się lekko odsłaniając proste, białe zęby.
- Jak
prawie każdy w tym wieku – odparł.
- Mogę
cię oprowadzić po mieście - krzyknęła inna dziewczyna, na co jej pozostałe
koleżanki natychmiastowo zareagowały. Nastąpiła dyskusja, kto oprowadzi
czarnookiego po mieście. Chłopak pomyślał, że to dobra okazja, aby ulotnic się z tego miejsca. Szybko poszedł do ostatniej ławki i spojrzał
na Anikę. Dziewczyna wyglądała na mocno zmartwioną i zamyśloną.
Lekcja
minęła bardzo szybko. Nauczycielka musiała co chwilę uciszać dziewczyny, które
swój wzrok skupiały na nowym uczniu. i szeptały między sobą. Aaronowi nie przeszkadzało kilkanaście damskich par oczu, patrzących
wprost na niego. Dziewczyny kompletnie go nie ruszały. Owszem, lubił z nimi
przebywać, a żywe zainteresowanie jego osobą przez płeć piękną podnosiła jego
ego, ale wolał chłopaków. Odkrył to kilka lat temu. Od tego czasu dziewczyny
traktował wyłącznie jako dobre koleżanki...
Zadzwonił
dzwonek na przerwę. Anika jak najprędzej wyszła z klasy. Nie miała ochotę, aby
zachwycać się wraz z innymi dziewczynami przystojnym blondynem. Owszem, podobał
jej się, ale teraz to schodziło na drugi plan. Martwiło ją to, jak Maurycy
radzi sobie w szpitalu. Bała się o niego.
Aaron
skierował się za Aniką. Gdy ją dogonił, złapał dziewczynę za ramię.
- Hej
Anika - powiedział przyjaznym tonem.
- O,
Aaron. Cześć - odpowiedziała dziewczyna wyrwana z rozmyślań. - W czymś mam ci
pomóc?
-
Właściwie, to mam pytanie. Maurycy jest chory? - dziewczyna zmarszczyła brwi.
Blondyn wydał jej się godną zaufania osobą, ale nie chciała mu powiedzieć, co
się wczoraj wydarzyło. Z drugiej strony nie chciała go okłamywać...
-
Maurycy wczoraj został pobity, dlatego go nie ma. Jest w szpitalu przy Cegłowskiej - wyszeptała tak, aby nikt nie mógł usłyszeć.
Tyle mogę powiedzieć. Nie skłamałam, ale nie wyjawiłam wszystkiego.
-
Wczoraj? Jak wracał do domu?! - krzyknął chłopak. Dziewczyna zaczęła go uciszać
i pociągnęła na bok. Kilka osób dziwnie się na nich spojrzało.
- Nie
musisz tak wrzeszczeć. Nie chcę, aby inni wiedzieli o tym. Mogą się domyśleć,
że to o Maurycego chodzi. Doskonale wiedzą, że ma ze mną bardzo dobre kontakty,
a na dodatek nie ma go w szkole...
-
Rozumiem - powiedział speszony chłopak.
Kto by
pomyślał, że taki chłopak się rumieni. Słodki... Chętnie przytuliłabym go...To nie czas na takie coś! Dziewczyna
pokręciła głową, aby odgonić niepotrzebne myśli.
- Nie
musisz się o nic martwić - oznajmiła.
- Jak
to nie muszę? Gdybym nie kazał mu iść do domu, nikt by go nie pobił. Idę go
odwiedzić - rzucił i pobiegł w stronę wyjścia. Usłyszał jeszcze
wołanie Aniki, tłumione
przez hałasy na korytarzu.
- Nie
możesz go odwiedzić! On... - przerwała,
gdy straciła chłopaka z oczu. Jęknęła zmartwiona. Niepotrzebnie mu mówiłam, pomyślała i
osunęła się bezsilnie na ławkę...
Przyznaję, że jest o wiele lepiej - poprawiłaś się. Jest dużo mniej błędów, można wszystko łatwo zrozumieć i piszesz całkiem miłym dla oka stylem. Masz moje uznanie. Z pewnością za kilka lat będziesz wspaniałą pisarką.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Bustle.